FILMY

Szekspir czytany dziś („Cezar musi umrzeć” braci Tavianich)

Dobrze jest jeździć na festiwale filmowe. Można zobaczyć filmy, które szersza publiczność obejrzy dopiero za kilka miesięcy – o ile w ogóle obrazy te wejdą do kin. Tak właśnie zdarzyło się w przypadku dzieła braci Tavianich – miałam szczęście oglądać je w sierpniu podczas wspaniałego festiwalu Transatlantyk. Teraz film wchodzi do kin, a ja przypominam sobie, jak wielkie wrażenie na mnie on wywarł. Dziwi mnie brak nominacji do Złotych Globów i Oscarów. Całe szczęście, że mamy Berlinale…

Film braci Paolo i Vittorio Tavianich pt. Cezar musi umrzeć (Cesare deve morire – 2012), nagrodzony na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Berlinie, jest też włoskim kandydatem do nominacji w walce o Oscara w roku 2013. To niemalże dokumentalny zapis przygotowań do przedstawienia teatralnego sztuki Williama Szekspira pt. Juliusz Cezar. Jest to jednak spektakl nietypowy, podobnie jak nietypowe jest miejsce, w którym dzieje się akcja, oraz aktorzy, biorący w niej udział.

Miejsce dramatu

Rzecz dzieje się bowiem w więzieniu o zaostrzonym rygorze, w którym przebywają skazani za najcięższe przestępstwa. Mamy tu więc pojedyncze bądź podwójne cele, zdjęcia dzieci i żon, kraty, puste korytarze, spacerniaki, strażników. Sceneria w niczym nie przypomina tej, w której rozgrywały się wydarzenia opisane przez Szekspira. A jednak bardzo szybko widz ulega iluzji i zamiast widzieć to, co naprawdę rejestruje zmysł wzroku, nieświadomie przenosi się na ulice starożytnego Rzymu, do korytarzy senatu i do samej sali, w której spisek na Cezarze znalazł swój tragiczny finał. Dziwią wręcz sceny, w których reżyser zmusza nas do powrotu do realnej rzeczywistości. Nie chcemy w niej przebywać. Nie chcemy być w więzieniu, tylko w Rzymie… 

Osoby dramatu

W więzieniu nie chcą również przebywać zaangażowani do przedstawienia skazani. Warsztaty teatralne, w których biorą udział, są dla nich odskocznią od ciężaru win i rutyny, przeżywanej od kilku lub kilkunastu lat. 
W wyniku przesłuchania (komicznego poniekąd) przeprowadzonego przez reżysera spektaklu więziennego przydzielone zostają role. Sposób, w jaki widz o tym się dowiaduje, przypomina ten stosowany w literaturze. Na początku każdej sztuki, zanim zaczynamy czytać jej tekst, natrafiamy na stronę, na której znajduje się tytuł: „Osoby dramatu”, a poniżej widnieje lista imion bohaterów oraz krótki opis każdej postaci. U braci Tavianich scena ta zyskuje dodatkową wartość, gdy obserwując każdego z więźniów odczytujemy napisy, z których dowiadujemy się, jakich przestępstw się dopuścili oraz jaką karę odbywają. Mamy tu do czynienia z mordercami, handlarzami narkotyków, członkami mafii. Te informacje bardzo szybko się jednak zacierają. Nie pamiętamy bowiem prawdziwych imion bohaterów. Myśląc o postaciach operujemy imionami bohaterów z dramatu Szekspira. Widzimy więc Juliusza Cezara, Brutusa, Kasjusza i wielu innych, którzy wypełniają przestrzeń więzienia dialogami, które – z pozoru niemające związku z miejscem – okazują się aktualne w czasie i przestrzeni współczesnej.
Szekspir wciąż aktualny

Stwierdzenie to wydaje się banalne. We wszystkich bowiem opracowaniach dotyczących twórczości angielskiego dramatopisarza spotkamy się z tezą, że sztuki Szekspira poruszają problemy uniwersalne, dotyczące każdego człowieka żyjącego w każdym czasie i w każdym miejscu. Ale sposób, w jaki bracia Taviani argumentują to stwierdzenie, nie jest pretensjonalny, sztuczny czy naciągany. W najmniej oczekiwanym momencie bohaterowie przerywają swoje kwestie i z autentycznym zdziwieniem odkrywają, że to, o czym pisze Szekspir, jest prawdziwe. Wzruszające są sceny, w których więźniowie zaczynają odczytywać wypowiadane przez siebie słowa bardzo osobiście; gdy nagle dostrzegają podobieństwo między bohaterami a sobą – i odkrywają, że popełnili taki sam błąd, za który przychodzi im płacić ogromną cenę.

Spektakl nie trwa dalej…

Dzieło braci Tavianich spina klamra kompozycyjna (tylko jej elementy nakręcono w kolorze; cały film utrzymany jest w odcieniach szarości). W pierwszych i w ostatnich scenach obserwujemy finał spektaklu z powodzeniem zagranego w więziennej sali teatralnej przed publicznością, do której w całości należały rodziny skazanych. Aktorzy, kłaniając się przed widzami, wybuchają okrzykami radości, jakby chcieli wykrzyczeć: udało się! dokonaliśmy tego! jesteśmy wielcy! patrzcie na nas i podziwiajcie! Entuzjazm bardzo szybko jednak gaśnie. Z sali wychodzą goście – żony, synowie, córki, przyjaciele, znajomi. Nie było im dane pogratulować bliskim, nikt nie podał dłoni w geście uznania, nie przytulił, nikt nie przyniósł kwiatów. Wszystkie przedmioty – telefony, torebki – zostały zdeponowane przed wejściem do więzienia. Artyści-więźniowie są już teraz na powrót skazanymi za ciężkie przestępstwa. Skończyło się przedstawienie i skończyła się iluzja wolności. Każdy z nich powraca do swojej celi w milczeniu, w towarzystwie strażnika. Widzi na powrót ściany obklejone zdjęciami, pryczę, jedno okno z kratami, za którymi nie widać rzymskich ulic, tylko spacerniak… Teraz – podobnie jak nocą, gdy słyszymy pełne rozpaczy szepty o tęsknocie za synem, o chorobach wynikających z braku higienicznych warunków, o pragnieniu przebywania w pojedynczej sali – więzienna rzeczywistość stanie się znowu tą jedyną, od której nie ma ucieczki.

Potęga sztuki

W dniu, w którym poznałem, czym jest sztuka, ta cela stała się dla mnie więzieniem. Słowa te wypowiadane przez jednego z więźniów tuż po zakończeniu przedstawienia dobitnie ukazują, jaką moc ma sztuka i jak wielkie znaczenie miała ona dla uczestników warsztatów teatralnych w więzieniu o zaostrzonym rygorze. Każda chwila spędzona na nauce tekstu i na próbach do przedstawienia przenosiła ich w inną rzeczywistość. Nie tylko pozwoliła zapomnieć o dokonanych zbrodniach, o wyrzutach sumienia, o przeszłości, o niewoli, o samotności… Dała złudzenie wolności, a może nawet i jej namiastkę. Pozwoliła wcielić się w kogoś innego, kto albo miał szlachetne zamiary, albo był wielki, albo odważny, bądź po prostu nie był „mną”. Słowa Szekspira przekonały bohaterów, że nie tylko oni popełniali błędy – tu wypływa właśnie to swobodne i bezpretensjonalne potwierdzenie przekonania, że autor Juliusza Cezara pisał o człowieku w ogóle, a nie tylko o Cezarze, Brutusie czy Kasjuszu.
Inne spojrzenie na skazanych
Czyny popełnione przez więźniów są niewątpliwie godne potępienia. Co takiego zrobili jednak bracia Taviani, że bardziej niż nad krzywdą doznaną przez ofiary zastanawiamy się nad losem osadzonych w Rebibbia? Dlaczego im współczujemy? Dlaczego wzrusza nas scena, w której jeden z aktorów po wizycie bliskich nie może dojść do psychicznej równowagi i nie bierze udziału tego dnia w próbach? Dlaczego przepełnia nas smutek, gdy obserwujemy powrót więźniów do cel, z których jeden przygotowuje sobie typową włoską kawę – po raz kolejny w tym samym dzbanku, na tej samej małej butli z gazem – i wiemy, że tak będzie robił do końca życia?
Na pewno sprawia to sposób, w jaki ukazany jest człowiek – człowiek właśnie, w swojej omylności i niedoskonałości. Potępiany jest czyn, a nie osoba, która go dokonała. Każdy ma prawo zacząć od nowa, choćby za murami więzienia. Każdy ma prawo do przebaczenia. Jeden czyn nie może przekreślić szans na odkupienie. Czy bohaterowie się zmienili? Czy ci, którym dane będzie kiedykolwiek opuścić celę, zaczną uczciwe życie? Na te pytania twórcy filmu nie dają odpowiedzi. Pozwalają jednak mieć nadzieję…
(22.10.2012)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *