FILMY

Chciwość wciąż zbiera swoje żniwo…

Nareszcie obejrzałam! Przeoczyłam go na Festiwalu Transatlantyk w zeszłym roku, nie poszłam na niego do kina, gdy wszedł na ekrany, ale na szczęście mamy Canal+. A warto było czekać na Chciwość.

Przestrzeń – klaustrofobiczna. Tylko raz nocny widok z dachu wieżowca na miasto i śmiałe kroki Paula Bettany przy balustradzie sprawiają, że widz chwyta się za oparcie fotela, żeby upewnić się, że nie spadnie w przepaść jawiącą się jako otchłań. To otchłań, w którą spadnie światowa gospodarka już wkrótce. Główna akcja toczy się jednak w zamkniętych gabinetach instytucji finansowej. Bezimiennej, ale dla kogoś, kto choć trochę interesuje się sprawami bieżącymi, rozpoznawalnej. 

Czas akcji – jedna doba, ale najważniejsza jest noc. Noc poprzedzająca dzień, w którym rozpocznie się sąd nad światem. Zanim jednak bohaterowie zorientują się, że błąd matematyczny sprowadzi katastrofę gospodarczo-ekonomiczną, najpierw zdradzą swoje prawdziwe oblicza. Szef firmy, budzący strach wśród pracowników, zatroszczy się o siebie. Dyrektor, odpowiedzialny za pracę jednego z działów, pozostanie lojalny wobec firmy, co wcale nie oznacza lojalności wobec szefa. W końcu jednak i on temu szefowi się podporządkuje, bo potrzebne są mu pieniądze. Młody, początkujący pracownik będzie płakał, bo nie chce zostać zwolniony. I będzie też kozioł ofiarny, bo przecież za wielki kryzys ktoś musi odpowiedzieć – byle nie był to szef.

Bohaterowie to postaci wyraziste, prezentujące odmienne postawy wobec problemu, zajmujące różne szczeble w hierarchii firmy. Ci z niższych pięter uzależnieni są od tych z „góry”. A wszystkich trawi chciwość. Bo to od niej wszystko się zaczęło…

Nie mam pojęcia, co oznaczały terminy używane w filmie przez finansistów. Nie rozumiem praw rządzących rynkiem i nie wiem, dlaczego przez kłopoty jednej firmy zza oceanu cała gospodarka światowa od pięciu lat przeżywa kryzys. (Proszę mi tego nie tłumaczyć… Daremny trud… ) Wiem jednak, że noc poprzedzająca późniejsze wypadki musiała być pełna napięcia, emocji i dramatów poszczególnych pracowników. Niedowierzanie, nadzieja, tragiczne wnioski i strata złudzeń; perspektywa upadku firmy, utrata pracy, konsekwencje służbowe, rujnujące karierę, ostatecznie widmo krachu na giełdzie – to wszystko musiało tworzyć nieprawdopodobnie upiorną atmosferę. I właśnie z takim klimatem mamy do czynienia w filmie J.C. Chandora.

Oprócz przestrzeni, ograniczonej przez szklane ściany biur, zasługę w tym mają przede wszystkim aktorzy. Pierwsze skrzypce gra enigmatyczny, siejący postrach u wszystkich pracowników bez wyjątku, Jeremy Irons. Nie bez powodu pojawia się on dopiero w dalszej części filmu. Jego przybycie budzi w podwładnych obawy i jest poprzedzone kilkunastoma minutami oczekiwania pełnego napięcia. Panowie poprawiają krawaty, prostują się, przyjmując jednak postawę pokory, choć przed chwilą wydawało się, że nic nie jest w stanie ich wyprowadzić z równowagi. Bezwzględna postawa szefa w tej skrajnej sytuacji przeraża. Bez skrupułów decyduje on o zwolnieniach, wybiera kontrowersyjne rozwiązanie problemu, byle tylko uratować firmę, czyli siebie. I nie zamierza ponosić odpowiedzialności za zaistniałą sytuację. Przeciwnie: w okrutnie szczery sposób informuje jedną z pracownic, że firma potrzebuje kozła ofiarnego. Wszyscy już wiemy – będzie nim właśnie ona. Irons kreuje postać człowieka, z którym się nie dyskutuje. On nie krzyczy, nie łaja. Po prostu mówi tonem opanowanym, lecz nieznoszącym sprzeciwu. I uzyskuje efekt: nawet, gdy nie ma go w pomieszczeniu, wszyscy czują jego obecność i się boją.

Ona to Deemi Moore – profesjonalistka w swojej dziedzinie, która jednak przyznaje, że może zbyt łagodnie zwracała uwagę szefa firmy na zagrożenie. Jest wyciszona, choć początkowo ostro odpiera zarzuty. Godzi się na warunki postawione przez pracodawcę. Nie ma innego wyjścia. Moore przy pracy nad tą postacią nie mogła zrobić użytku ze swojej urody. Dzięki temu stworzyła rolę przekonującą. Trochę jej współczujemy, trochę jednak obwiniamy za błąd, którego nie zgłosiła zbyt stanowczo w chwili, gdy uniknięcie najgorszego było jeszcze (być może) możliwe.

Kevin Spacey, doświadczony w rolach pracowników biurowych, tu pokazuje ludzką twarz biurokracji. Tylko jego bohater został ukazany w dwóch wymiarach: jest finansistą, a jednocześnie ojcem i byłym mężem. W dodatku cierpi z powodu śmierci swojego psa. Ciekawe, że to właśnie on otrzymał od scenarzysty-reżysera tę głębię: rys osobisty, prywatny. Cała reszta to machina złożona z takich samych niemal postaci. Czy to właśnie zwolniony analityk ryzyka, który jako pierwszy zauważył nieprawidłowości (wycofany, zawsze genialny Stanley Tucci), czy młody członek zespołu, pracujący od dwóch zaledwie lat w firmie i już zyskujący w oczach dyrektora uznanie (Zachary Quinto – demoniczny Sylar z Herosów). Jest Paul Bettany, o którego martwimy się na początku filmu, zadając pytanie: czy to on jako pierwszy rzuci się w przepaść między wieżowcami? Jest też Simon Baker – nareszcie w innej roli niż uroczy, lekko zagubiony, lecz zawsze czarujący Patrick Jane z Mentalisty. Serial kocham miłością prawdziwą i bezwarunkową, ale chciałam zobaczyć Bakera w innej kreacji. I tym razem nie zawiodłam się. Jako przełożony Kevina Spacey, a jednocześnie podwładny Ironsa, z jednej strony jest cynikiem i manipulantem, z drugiej jednak strony – tak jak wszyscy – czuje respekt wobec szefa i boi się o swoje stanowisko (jak się okazuje – niepotrzebnie). Do tego najczęściej spośród innych bohaterów używa wulgaryzmów. Ich obecność jest tu – zważywszy na rangę problemu – jak najbardziej uzasadniona.

Oglądając Chciwość, widzimy przede wszystkim aktorski koncert. Mamy tu i aktorów doświadczonych, i młodych, mających niewiele ról na swoim koncie. Każdy jednak sprawdza się w swojej kreacji i do tego każdy wytwarza to emocjonalne napięcie, tak istotne dla filmu J.C. Chandora. Przez półtorej godziny widz ma wrażenie, że siedzi na bombie zegarowej. Każdy wie, jakie skutki przyniosła tamta noc, a mimo to czekamy na detonację, wybuch, jakiś punkt kulminacyjny. I jesteśmy zaskoczeni zakończeniem filmu – o ile można tak nazwać ostatnią scenę. Dopiero później wszystko układa się nam w głowach: przecież zakończenia nie może być. Rzeczywistość, jaką ukazuje nam film, nadal trwa – jesteśmy jej częścią… Kiedy nastąpi koniec? Kiedy będzie można powiedzieć, że akcja filmu o kryzysie ekonomicznym z początku XXI wieku się zakończyła? Nie wiadomo… Chciwość wciąż zbiera swoje żniwo…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *