Koncerty,  MUZYKA FILMOWA,  Wydarzenia

„Koncert totalny” muzyki filmowej Hansa Zimmera w Gdańsku 30.04.2016

Kraków 6Gdy 2 lata temu Hans Zimmer odwiedził Kraków podczas Festiwalu Muzyki Filmowej, wydawało się, że nic lepszego nie może nas spotkać. Kompozytor rozmawiał z publicznością (relacja), zagrał finałową suitę z filmu Incepcja podczas Międzynarodowej Gali Muzyki Filmowej w Hali Ocynowni (relacja), wziął też udział w projekcji filmu Ridleya Scotta Gladiator z muzyką graną na żywo (relacja). Wrażenia z 7. edycji FMF były nie do opisania! Czy można było chcieć czegoś więcej?!

Otóż byli tacy, co wymarzyli sobie koncert muzyki Hansa Zimmera – z artystą w roli głównej. U nas, w Polsce. I stało się! Kompozytor przyjechał ponownie do Krakowa, zatrzymując się wcześniej w Gdańsku i Łodzi. Zabrał ze sobą zespół, muzyków Czeskiej Narodowej Orkiestry Symfonicznej i chór – aby w ramach trasy koncertowej Hans Zimmer Live On Tour wbić publiczność w fotele i dostarczyć nam takiej dawki emocji, że na długo zapamiętamy te dwie magiczne godziny muzycznej uczty.

Koncert zaplanowany był co do szczegółu od pierwszych minut. Na scenę spowitą mrokiem wszedł główny bohater wieczoru. Usiadł przy pianinie i zagrał pierwsze takty muzyki ze ścieżki dźwiękowej do filmu Wożąc panią Daisy. Pogodny, rytmiczny numer towarzyszył kolejnym muzykom, którzy wchodząc na scenę, dołączali do zespołu. Wśród nich pojawiła się Tina Guo, niesamowita wiolonczelistka, która swój artystyczny image podkreśla nie tylko pełną dynamiki grą, ale również oryginalnym wyglądem, daleko odbiegającym od tradycyjnego wizerunku wykonawczyni muzyki klasycznej. W minionym roku podczas 8. edycji Festiwalu Muzyki Filmowej artystka zachwyciła solowym występem na Międzynarodowej Gali Seriali (relacja), podczas której zagrała tematy z seriali Czas honoru, Misja Afganistan, Wataha i Wikingowie. To była absolutna magia!

Gra więc pianino, wiolonczela, akordeon, klarnet, dwie pary skrzypiec, gitara elektryczna – ciągle jednak czegoś brakuje… Nagle podnosi się kurtyna, odsłaniając między innymi perkusję, kontrabas, ksylofon i kolejną gitarę. Rockowa wersja tematu Wożąc panią Daisy była świetna, ale w głowie kołatało się jedno niedorzeczne pytanie – jak Zimmer zamierza nas porwać, nie przywożąc ze sobą orkiestry i chóru!? Za chwilę pytanie to schodzi na dalszy plan, bo światła przygasają, a zespół zaczyna grać charakterystyczny temat z Sherlocka Holmesa. Zimmer zamienia pianino na banjo. Jest wesoło, dynamicznie – ale mimo świetnego brzmienia wciąż przestrzeń dźwięku wydaje się zbyt mało złożona, zbyt płytka jak na kompozycje tego artysty… Trzeci temat pochodzi z animacji Madagascar – również zaaranżowany jest w konwencji rockowej. W pewnej chwili podnosi się druga kurtyna, odsłaniając to, na co czekałam od początku – muzyków orkiestry i chór. Brakuje dyrygenta, lecz szybko można się zorientować, że mały ekran z pulsującymi punktami i liniami zastępuje niezbędne źródło rytmu, zapewniające harmonię wykonania.

Ta potężna, wielowymiarowa przestrzeń dźwięku, jest znakiem rozpoznawczym twórczości Hansa Zimmera. Taka atmosfera pozostała w hali Ergo Arena w Gdańsku do ostatnich minut sobotniego koncertu.

Zapowiadane kolejno przez kompozytora suity, okraszone niekiedy dowcipnymi anegdotami, pogrążały nas w ogromnej, bezkresnej powodzi dźwięków. Karmazynowy przypływ poraził publiczność mocą chóru, gitary elektrycznej i sekcji perkusyjnej. Oczekiwana przez wszystkich kompozycja do filmu Gladiator najpierw przypomniała scenę bitwy, w której Maximus zwyciężył barbarzyńców. Partię gitarową wykonał sam artysta w towarzystwie kilku innych gitarzystów. Obowiązkowym fragmentem tej ścieżki był utwór Now we are free, śpiewany w oryginale przez Lisę Gerrard. Na scenie w Gdańsku wykonała go rewelacyjnie Czarina Russell, wielokrotnie współpracująca z Zimmerem jako manager studia (m.in. podczas nagrywania ścieżki do filmów Interstellar, Rush, Man of Steel czy Incepcja).

Gdy w kolejnej zapowiedzi padł tytuł Kod Da Vinci, na myśl przyszedł mi tylko jeden utwór, który chciałabym usłyszeć – Chevaliers De Sangreal. I tak się właśnie stało. Ta oparta na gradacji i powtórzeniach kompozycja, rozpoczynająca się od subtelnego duetu skrzypiec i wiolonczeli, powoli rozrasta się do potężnej, wykonywanej przez pełną orkiestrę i chór muzyczną strukturę, której chciałoby się słuchać bez końca. Ten koniec niestety nastąpił, jednak w nagrodę otrzymaliśmy coś, czego nie potrafię opisać bez osobistej dygresji…

Ktoś niedawno zapytał mnie, jaki tytuł nosiła pierwsza ścieżka dźwiękowa, której słuchałam w oderwaniu od obrazu. Moje poszukiwania w zawiłych korytarzach pałacu pamięci doprowadziły mnie w końcu do rozwiązania – był to Król Lew – muzyka z 1994 roku, nagrana na taśmie magnetofonowej w polskiej wersji językowej, pozbawiona dodatkowych utworów, dostępnych dziś w rozszerzonej, jubileuszowej edycji. Poczciwa, stara, wymęczona kaseta, schowana do dziś w jednej z przepastnych szuflad, okazała się być moim pierwszym krokiem na drodze ku wielkiej miłości – do kina i muzyki filmowej.

I oto 20 lat później (!), mając dwie dekady życiowego doświadczenia więcej, słyszę na żywo ten sam afrykański okrzyk „Nants ingonyama bagithi Baba” z piosenki Krąg życia, który rozpoczyna kultową disneyowską animację. Czuję to samo wzruszenie i te same dreszcze, co kiedyś. I wracam pamięcią do czasów, w których wszystko było prostsze i jaśniejsze…

Lebo M. – podobnie jak 20 lat temu – wykonał początkową partię wokalu, by następnie w towarzystwie solistki i chóru zaśpiewać utwór oparty na rozpoznawalnych tematach napisanych przez Zimmera do filmu Król Lew. A później, jakby w odpowiedzi na moją cichą prośbę, orkiestra zaczyna grać melodię, która pojawia się w najbardziej poruszającej scenie – gdy Simba po zwycięskiej walce ze Skazą, obmywany przez ożywczy deszcz, wkracza dostojnie na Lwią Skałę, by ogłosić donośnym rykiem, że Lwia Ziemia odzyskała prawowitego władcę. To było coś pięknego!

Na zakończenie pierwszej części koncertu przeżyliśmy spotkanie z Piratami z Karaibów. Zimmer wybrał ze swoich ścieżek do czterech odsłon pirackiej opowieści najlepsze i najbardziej znane tematy – zarówno te dynamiczne, wykonywane na wiolonczeli, skrzypcach, w towarzystwie orkiestry i chóru, jak i ten bardziej subtelny – One day. Na ten ostatni czekałam szczególnie – i zabrzmiał, jak na zawołanie! Mocny finał tej części nie pozostawił żadnych wątpliwości – jesteśmy na wielkim koncercie!

Warto w tym miejscu wspomnieć o roli światła, które było niemal równorzędnym bohaterem tego wieczoru. Dynamiczne zmiany kolorów, natężenia i kierunku padania światła tworzyły niezwykłą atmosferę na scenie i na całej sali. Charakter oświetlenia dopasowywał się idealnie do granej w danym momencie muzyki – do jej nastroju, tempa i mocy. Dodatkowo reflektory oświetlały solistów, abyśmy mogli łatwiej zlokalizować źródło dźwięków. W drugiej części koncertu do efektów wizualnych doszły projekcje wyświetlane na ekranie znajdującym się za chórem. Zimmer zdecydował się na bardziej symboliczne animacje, rezygnując tym samym z wyświetlania fragmentów filmów, co popularne jest na wielu koncertach muzyki filmowej. Przyznam, że rozwiązanie przyjęte przez niemieckiego artystę tym razem okazało się dobrym pomysłem. I choć intensywność świateł była chwilami męcząca, nie da się odmówić reżyserowi spektaklu pomysłowości i doskonałego zmysłu kreowania przestrzeni scenicznej.

Druga część wieczoru rozpoczęła się spokojnie i nastrojowo za sprawą melodii z filmów Prawdziwy romans i Rain Man. Zimmer ponownie zasiadł przy pianinie, później zagrał na gitarze elektrycznej. Kolejne suity wprowadziły publiczność w mroczny nastrój. Znów poczuliśmy charakterystyczną dla twórczości kompozytora moc dźwięku. Zabrzmiały kolejno tematy z filmów: Man of Steel, Cienka czerwona linia (podczas którego cała scena stopniowo zalewana była czerwonym światłem), Niesamowity Spider-Man (a z niego porywającą suitę Electro, która bardziej niż z muzyką filmową kojarzyła się z utworem hardrockowym!) oraz Mroczny Rycerz (dający przestrzeń gitarom elektrycznym, które zdominowały tę część koncertu).

W tym momencie Hans Zimmer zapowiedział utwór, który powstał w szczególnych, dramatycznych okolicznościach. Wszyscy pamiętamy tragiczny seans w amerykańskim mieście Aurora, podczas którego wyświetlany był premierowo film Mroczny Rycerz powstaje. Uzbrojony szaleniec zabił w kinie 12 osób, ranił kolejnych 58. Zimmer poświęcił swój utwór ofiarom tej masakry. Przed wykonaniem kompozycji Aurora artysta odwołał się również do ostatnich zamachów terrorystycznych w Paryżu i Brukseli. Jego słowom towarzyszyła muzyka i regularne uderzenia pałeczek. Mocna partia chóru stanowiła wyraziste tło dla wzruszającego wokalu solistki i Lebo M.

Przyszedł czas na finałową część tego niezwykłego koncertu. Interstellar to jedna z najbardziej oryginalnych ścieżek napisanych przez Zimmera. Potężne brzmienie organów, całej orkiestry i chóru przenikało powietrze, które drżało w każdym miejscu sali. Atmosferę wyciszył nieco utwór S.T.A.Y., wykonany z partią solową na gitarę elektryczną. Scena rozbłysła białym zimnym światłem, a na ekranie pojawiły się srebrno-złote piszczałki organów.

Po zakończeniu tej niezwykłej kompozycji Hans Zimmer podziękował za przybycie, pożegnał się z publicznością i zszedł ze sceny, na której zapadła cisza i ciemność. W tym momencie ogarnęło mnie przerażenie! Gdzie Incepcja?!

Niektórzy widzowie zaczęli wychodzić z sali do szatni. Większość jednak pozostała, uparcie domagając się bisu. Scena jednak wciąż była ciemna i cicha. W tej ciemności rozległ się nagle dźwięk, na który tak bardzo czekałam – podobnie jak wszyscy. Jest! Ten złowrogi, przeciągły, niski, tubalny dźwięk. A potem temat Dream is Collapsing. I Hans Zimmer znów na gitarze elektrycznej. A teraz Mombassa! Światła biegają po scenie między muzykami. Energia krąży ze sceny na salę i wraca do źródła. I w końcu finał finałów – Time. Zimmer przy pianinie i jeszcze raz Tina Guo na wiolonczeli. Pamiętam, jak brzmiał ten utwór w Krakowie podczas wielkiej Międzynarodowej Gali Muzyki Filmowej w Krakowie w 2014 roku. Drżała wtedy każda cząstka materii. Tego wieczora w Gdańsku jest podobnie. Najpierw słyszymy przejmujący dźwięk gitary elektrycznej, potem dołącza do niego sekcja smyczków i chór. I na końcu tuby. Moc, potęga i ogromne wzruszenie. Nagle cisza. Tylko długie nuty wygrywane na pianinie i skrzypcach. A później już tylko pojedyncze akordy grane na klawiszach przez samego kompozytora. I ten ostatni moment, jeden urwany dźwięk wydobyty ze struny, z którym zostawił widza Christopher Nolan, nie dając odpowiedzi na pytanie, czy totem Cobba w końcu przewrócił się, czy nie? I czy na pewno miał on jakiekolwiek znaczenie? Czy cała historia jest tylko snem, czy Cobb rzeczywiście wrócił do realnego świata?

My jednak musieliśmy powrócić z tego pięknego snu do rzeczywistości. Jesteśmy jednak bogatsi o niezwykłe przeżycie, które ostatecznie potwierdziło, że Hans Zimmer jest wielkim Artystą, mającym swój specyficzny styl i własną wizję muzyki filmowej. Do tego potrafi zrealizować niezwykłe show. Koncert Hans Zimmer Live On Tour był bowiem koncertem totalnym*, łączącym muzykę, światło, ruch i słowo. Kompozytor wywoływał potężne emocje potęgą swoich kompozycji, panował nad słuchaczami w każdej sekundzie wieczoru. Potrafił zgromadzić wspaniałych muzyków, wokalistów i specjalistów od oświetlenia, aby zaprezentować najwyższy poziom artystycznej pracy. Sam dał się poznać jako uzdolniony multiinstrumentalista i gawędziarz. A przede wszystkim jako autor genialnych ścieżek dźwiękowych, o których się nie zapomina, choćby nawet o filmie już dawno nikt nie mówił.

Czy ktoś z Was pomyślałby 2 lata temu, że dane mu będzie przeżyć taki wieczór? Ja mam bujną wyobraźnię, ale w najśmielszych snach nie wyśniłabym tak pięknego widowiska. Czego teraz należy sobie życzyć? Kolejnego koncertu? Za kilka lat? Z nowymi suitami, które jeszcze nie powstały, a które znowu nas zachwycą? Dlaczego nie?!

*określenie koncert totalny padło z ust mojego Męża tuż po zakończeniu wieczoru; nie mogłam znaleźć lepszego hasła na nazwanie tego wydarzenia!

____________________________________

Facebook: Klub Filmowy Obraz i Dźwięk
Twitter: @klubfilmowy
Pinterest: Klub Filmowy Obraz i Dźwięk
____________________________________

4 komentarze

  • rodie

    Widoczność z bardziej oddalonych od sceny miejsc nie doskwierała by tak bardzo gdyby częściej uruchamiano telebimy. Obrazy pokazywane tylko w chwilach gdy wypowiadał się mistrz niestety nie satysfakcjonowały, a ja lubię (oczywiście oprócz słuchania) oglądać poczynania poszczególnych instrumentalistów podczas występu. Dla mnie dopiero wówczas byłby to koncert totalny, a tak był „jedynie” wspaniały 🙂

    • Anna Józefiak

      Przykro mi to stwierdzić, ale jest w tym dużo prawdy… Kamera nie pokazywała artystów, za Zimmerem ledwo nadążała, a jest to ważny element tego typu koncertów…

  • bbatman601

    Dobry artykuł, ale autorce chodziło chyba o ”Stay”, a nie ”S.T.A.Y.” 🙂 Ja byłem w Krakowie, świetny koncert, szkoda tylko, że nie byłem bliżej, bo z mojego miejsca widoczność była dość słaba :/ Końcówka Interstellar + Incepcja genialna!

    • Anna Józefiak

      W utworze wykonanym podczas koncertu w Gdańsku właściwie rozpoznać można było między innymi motywy z obu utworów – „S.T.A.Y.” i „Stay” 🙂 Widoczność faktycznie była ważnym elementem widowiska… Szkoda, że nie z każdego miejsca była dobra 🙁 Mimo to jednak było warto przyjechać, prawda? Pozdrawiam!!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *