FILMY

„Miłość” Michaela Haneke – dlaczego mówię jej NIE?

1mi-C5-82o-C5-9B-C4-87(Poniższy tekst zdradza szczegóły dotyczące zakończenia filmu!)

(Dla moich Babć i Dziadków – tych, co jeszcze Tu i tych, co już Tam…)

O najnowszym filmie Michaela Haneke napisano już chyba wszystko. Głosy zachwytu nad kolejnym dziełem autora Białej wstążki i Funny games rozlegają się w kontekście niemal każdego elementu filmu. Rzeczywiście, Miłość w odważny sposób porusza jeden z najważniejszych i najtrudniejszych problemów ludzkiego życia – a mianowicie problem umierania – i pokazuje go w szerszych kontekstach: uczuciowym, społecznym, etycznym. W subtelny i poetycki sposób buduje emocjonalną sieć, w którą powoli i delikatnie wplątuje widza, by na końcu zadać mu śmiertelny cios. Przestrzenne wnętrza, sprawiające wrażenie pustki oraz długie ujęcia, chwile milczenia i niemalże brak dźwięków budują specyficzny nastrój oczekiwania na coś, co jest nieuchronne. Aktorski duet Emmanuelle Riva i Jean-Louis Trintignant zachwyca i wzrusza spokojem i oszczędnością wyrazu. Reżyser prowokuje do tego, by zająć własne stanowisko na temat przedstawianych wydarzeń – co właściwe jest dziełom wybitnym. Wszystko jest w tym obrazie piękne. Dlaczego więc tak bardzo on mi się nie podoba?

Cisza, jaka zaległa w sali kinowej po projekcji filmu, była wymowna. Wstrząs zgotowany widzom przez reżysera w końcówce filmu, całkowicie odebrał im mowę. Sądząc po recenzjach, zazwyczaj brak słów spowodowany był nagromadzeniem silnych emocji, które potrzebowały chwili, zanim się rozładują. Napięcie, jakie przez cały film rzeczywiście budował Haneke, we mnie runęło w kilka sekund, w trakcie sceny, o której wszyscy wiedzą, ale której tu nie opiszę. W jednej chwili opuściło mnie wzruszenie i litość dla bohaterów. Zamiast odczuć estetycznych związanych na przykład z rolą światła we wnętrzach, eksponowanych tak pięknie przez operatora, pozostał niesmak i autentyczna irytacja. Ktoś wbrew mojej woli wyrwał mnie ze świata, w którym takie słowa jak starość, cierpienie, miłość i poświęcenie miały jakąś wartość – i przeniósł mnie do szarej rzeczywistości, w której siedzę w toruńskim Kinie Centrum, oglądam austriacki film o mężczyźnie w jesieni życia, opiekującym się umierającą w bólu żoną – i wkładam tytuł Miłość do szufladki z etykietką: „Prowokujący/kontrowersyjny” (w domyśle: „nie oglądać drugi raz”). Jestem zwykłym widzem, który patrzył na jakąś tam łzawą historię i wrócił do swoich zajęć. Czar prysł! Na myśl przychodzi mi tylko jedno pytanie: gdzie jest ta miłość? Według mojego słownika istnieje ona w filmie – owszem – ale do chwili, gdy bohater trzyma jęczącą kobietę za rękę i opowiada jakieś przypadkowe wydarzenie ze swojej przeszłości. To, co następuje później, przeczy wszystkiemu, co do tej pory oglądaliśmy.

Jeżeli Haneke chciał poprzez swoją historię zmusić nas do zajęcia stanowiska na temat postawy Georgesa – powinien w tytule postawić znak zapytania. Nazywając swój film po prostu Miłość, według mnie sugeruje, że właśnie tak należy oceniać postępowanie mężczyzny: „To, co ostatecznie zrobił bohater, jest przejawem wielkiej miłości.” Jego starania, by kobieta nie czuła się opuszczona w cierpieniu, by mogła godnie przeminąć, w obliczu tragicznego finału wydają się bezsensowne. Można wręcz pomyśleć: dlaczego tak długo czekał z „aktem litości”, skoro tak mocno ją kochał…? Czy miłość w tej sytuacji to dobra droga?

Ktoś napisał, że film ten wyraża afirmację życia. Nie mogę się z tym stwierdzeniem zgodzić. Nie ma afirmacji życia bez przyjęcia go z całym jego pięknem i cierpieniem jednocześnie. Jeśli ktoś wybiera tylko to, co dla niego wygodne i przyjemne, nie może mówić, że godzi się z całością. Jak w kontekście tego filmu oceniać postawę ludzi, którzy latami troszczą się o bliskich, dotkniętych paraliżem, zanikiem mięśni, chorobą Alzheimera czy inną dolegliwością, która postępuje i całkowicie uzależnia chorych od ich opiekunów? Nie skracają ich cierpienia, więc ich nie kochają!? Może gdyby tytuł brzmiał inaczej, łatwiej byłoby mi zaakceptować charakter ostatnich scen filmu. Haneke jednak zadecydował i nakazał nam odbierać swoje dzieło właśnie w zderzeniu z hasłem „miłość”. I to zderzenie jest dla mnie nie do przyjęcia…

Zastanawiam się jeszcze nad jednym: czy traktować ten obraz jako głos w sprawie eutanazji? Za daleko się wychylam? Może… Ale czy nie bez racji? Czy przypadkiem film ten nie wpisuje się w szereg innych, które bardziej lub mniej subtelnie poruszają kwestie z kręgu problemów społeczno-etycznych i właśnie z tego powodu są tak często nagradzane i doceniane? Tak zwane „tematy tabu” mają szczególny status w kinie współczesnym i często obserwuję, z jakim namaszczeniem traktuje się obrazy, które mówią o sprawach wzbudzających kontrowersje we współczesnym świecie. Szacowne jury w Cannes czy w innym europejskim mieście festiwalowym kiwa głowami z uznaniem dla odwagi autora w podejściu do tematu. Czy więc Haneke dokonał czegoś nowego? Odkrył coś, czego do tej pory nie znaliśmy? Pod względem sztuki filmowej – może tak. Pod względem treści – na pewno nie.

Nie potrafię oddzielić tych dwóch elementów dzieła filmowego: formy i treści. Ten konwencjonalny podział uświadamia mi, że film może być zrealizowany perfekcyjnie, może porywać warstwą wizualną, dźwiękową, aktorską, jednak gdy idea filmu jest niezgodna z ideą widza, nic go nie uratuje przed odrzuceniem. I nie obejrzę drugi raz Miłości. W mojej edukacji filmowej pozostanie nieprzyjemna luka przy nazwisku „Haneke” – bo nie mam ochoty na zagłębianie się dalej w jego twórczość. Gdy będę chciała sobie przypomnieć, czy cierpienie ma sens, sięgnę po francuski film Nietykalni. Nie dlatego, że są w nim śmieszne sceny i że historia kończy się dobrze, tylko dlatego, że tu właśnie mamy przykład afirmacji życia z jego jasnymi i ciemnymi stronami. Tu jest nadzieja mimo cierpienia. Haneke tę nadzieję nam odbiera. A ja bez nadziei nie umiem żyć…

6 komentarzy

  • hallonstallet

    No proszę, jak różni mogą być ludzie, ich stpsunek do życia i śmierci… Ja mam nadzieję, że gdybym znalazła się w takiej sytuacji, jak bohaterka filmu, ktoś zrobiłby dla mnie to, co dla niej zrobił jej mąż.
    Poza tym to Haneke.:) Oglądałaś „Cache”? Czekasz i czekasz aż coś się stanie i budzisz się nagle, gdy jeden facet podrzyna drugiemu gardło. Haneke robi z widzami co chce, więc pewnie chodziło mu o to, by w danym momencie przenieść widza z powrotem do sali kinowej. Ja tam go uwielbiam, co nie znaczy, że obejrzałabym ten film jeszcze raz – tak jak nie obejrzę już pewnie świetnej „Biełej wstążki” i mojego ulubionego filmu Haneke, „Funny Games” (choć widziałam go w obu wersjach, ta amerykańska oczywiście nie tak dobra jak oryginalna, ale trzeci raz już go nie obejrzę – nie wszystkie filmy, nawet te, które uwielbiamy, nadają się do ponownego oglądania).

  • Anna Józefiak

    Rzeczywiście, oba filmy różni wszystko. Porównanie nasuwa się jednak nie tylko mi, ale też wielu osobom, z którymi rozmawiałam na temat „Miłości” i „Nietykalnych”. I rzeczywiście, cierpienie dogania nas prędzej czy później… Jednak sposób, w jaki Haneke zakończył swój film, jest dla mnie nie do zaakceptowania mimo całego tragizmu sytuacji… I nie chodzi o to, że „przyjemniejsze rejony” i ucieczkę od trudnych kwestii uznaję za wyjście. Po prostu nie wyobrażam sobie, żeby pewna bliska mi osoba, która znalazła się w podobnych okolicznościach co mąż z filmu, postąpiła tak jak on. I tej osobie nigdy by to na myśl nie przyszło, mimo iż na co dzień widzi cierpienie chorej, ból i powolne odchodzenie, które może jeszcze trwać latami… Może właśnie dlatego mam tak osobisty i jasno określony stosunek do tego filmu…

  • KinoKoneser

    Wydaje mi się, że ciężko porównywać sytuację z 'Nietykalnych’ z tą z 'Miłości’. Inne są podstawy tego cierpienia, inny status społeczny bohatera/ów, inna idea reżysera przyświecająca w trakcie tworzenia. Pomijam już nawet odmienność gatunków. Jest już tak, że jedni nie chcą dostrzegać czegoś takim jakie jest, więc uciekają od tego tematu w przyjemniejsze rejony, które mogą dawać też nadzieję na lepsze jutro, ale jak często przynosi to pozytywny efekt? Prędzej czy później i tak nas to dogania…

  • Paulina Bischof

    ”miłości” jeszcze nie oglądałam , chociaż zabieram się za to od pewnego czasu, w ostateczności zawsze wybieram inny film, a ten omijam szerokim łukiem. Wiem dokładnie o czym jest i jak się kończy, słyszałam już tyle opinii dobrych i złych , zdania są podzielone jedni się zachwycają inni krytykują, prawdopodobnie to mnie tak zniechęciło do tego filmu cała tak „atmosfera” jaka się w około niego wytworzyła. Jednak z drugiej strony chciałabym wyrobić sobie własną opinię więc pewnie niedługo się przełamię. Co do nietykalnych to zgadzam się w stu procentach film potrafi podnieś na duchu, rozbawić, można oglądać go kilka razy, a za każdym bawimy się na nim tak samo dobrze. Szkoda tylko że nie został doceniony przez akademie. Teraz „Miłość” nie ma najmniejszego konkurenta do Oscara za film nieanglojęzyczny.

    • Anna Józefiak

      Ja również spodziewam się, że „Miłość” zdobędzie Oscara za film nieanglojęzyczny, ale mam nadzieję, że w głównej kategorii „Najlepszy film” już tak się nie stanie… Byłaby to już przesada…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *