FILMY

PIERWSZY ŚNIEG Tomasa Alfredsona

Michael Fassbender nie potrafi palić papierosów… i to właściwie najpoważniejszy mankament filmu Pierwszy śnieg w reżyserii Tomasa Alfredsona. Od razu na wstępie zaznaczę, że nie jestem znawcą twórczości Jo Nesbo, czytałem jedną książkę i do tego nie tę, której adaptację miałem okazję obejrzeć. Nie będę zatem dokonywał analizy filmu pod kątem stylu pisarza i klimatu powieści.

Klimat filmu jest za to bardzo wyrazisty. To zima przez bardzo duże „Z”, ze wszystkimi jej aspektami – depresyjną, przytłaczającą i do tego klaustrofobiczną atmosferą. Efekt ten udało się uzyskać pomimo tego, że spora część akcji toczy się w przepięknych ośnieżonych plenerach zimowej Norwegii. Realistyczne przedstawienie zimowej aury i oddziaływanie jej na psychikę wynika z faktu, że za kamerą stanął Szwed, a więc człowiek, który niewątpliwie wie, jak wygląda zima na Północy. Zaryzykuję stwierdzenie, że to właśnie dzięki zaangażowaniu Alfredsona po raz pierwszy w amerykańskiej ekranizacji skandynawskiej powieści udało się zachować ten charakterystyczną i niepowtarzalną, mroczną i przytłaczającą atmosferę.

Historia od pierwszego do ostatniego ujęcia jest poprowadzona sprawnie, aczkolwiek ostatecznie nie udało się scenarzystom uniknąć sytuacji, w której widz na końcu zadaje sobie pytanie – „ale, że jak – już?”. Może to kwestia konwencji narzuconej przez autora, a może zbyt zachowawczego podejścia autorów scenariusza do książki Nesbo. Bądź co bądź scenariusz rządzi się swoimi prawami, a film jest dziełem od powieści odrębnym i dla zachowania spójności musi pomijać pewne wątki, a uwypuklać lub wręcz rozwijać inne. Niezaprzeczalny jednak pozostaje fakt, że tak wspomniana wcześniej reżyseria, jak i scenariusz decydują o autentyczności doznań. Tu po raz kolejny odwołam się do pochodzenia i dorobku ekipy scenarzystów. Sveistrup (Dania) to doświadczony twórca telewizyjny, mocno zakorzeniony w charakterystycznych skandynawskich serialach kryminalnych. Straughan znany jest polskiej widowni z takich filmowych produkcji, jak Szpieg (za kamerą również Alfredson) i Frank (tu z kolei przed obiektywem Fassbender). Trójki dopełnia Amini zaangażowany w takie projekty, jak 47 Roninów czy Królewna Śnieżka i Łowca (zakładam, że pisał sceny pościgów…).

Chociaż trochę jednak zajrzyjmy także przed kamerę. Tam przede wszystkim i przez zdecydowaną większość czasu widoczny jest Michael Fassbender. Zapewne nie będzie to jego rola życia (daleko mu do sadystycznego plantatora ze Zniewolonego czy do uwikłanego w mafijne porachunki Adwokata), ale dobry wynik finansowy filmu jest w stanie zapewnić mu kilka kolejnych ekranizacji. Do poprawki przed kolejną częścią pozostanie palenie papierosów. Nałóg (zresztą nie tylko ten) pochłania znaczną część życia bohatera. Korepetycje u Janusza Chabiora czy Andrzeja Grabowskiego, którzy wydają się być urodzonymi z papierosem w ręku – zalecane. Na drugim planie niespodzianka – Val Kilmer. Trudno powiedzieć, czy jest to wielki comeback, czy raczej pożegnanie z ekranem (widać, że jest potwornie wyniszczony), ale na pewno miło było go znowu zobaczyć. Oprócz tego także w cieniu Fassbendera pojawia się Tobey Jones (Szpieg, Sherlock) i coraz częściej zauważalny J.K. Simmons (WhiplashKsięgowy, a w najbliższym czasie Liga Sprawiedliwych). Postacie kobiece są tym razem najbardziej rozczarowujące. Już sam sposób przedstawienia ich w scenariuszu nie daje zbyt wielkiego pola do popisu, co w połączeniu z bardzo przeciętnym aktorstwem zarówno Rebecci Ferguson (Mission Impossible – Rogue Nation), jak i Charlotte Gainsbourg (Nimfomanka) powoduje duży niedosyt.

Podsumowując – warto iść na ten film i zmierzyć się na dużym ekranie z ośnieżonymi stokami norweskich gór, zamarzniętymi taflami jezior i makabrycznymi momentami pomysłami twórców scenariusza i – jak mniemam – samego Jo Nesbo.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *