FESTIWALE,  Transatlantyk,  Wydarzenia

PODSUMOWANIE TRANSATLANTYK FESTIVAL 2018

Tydzień rejsu Transatlantykiem minął w mgnieniu oka. Był to bardzo intensywny czas, wypełniony spotkaniami z gośćmi, rozmowami z artystami i przede wszystkim obcowaniem z kinem światowym. Ósma edycja Transatlantyk Festival dynamiką, emocjami i różnorodnością przypomniała mi stare dobre poznańskie czasy. Można śmiało stwierdzić, że syndrom nowego miejsca, który widoczny był wyraźnie w trakcie poprzednich dwóch edycji, prysnął przy trzecim podejściu. Festiwal Jana A.P. Kaczmarka na dobre zadomowił się w Łodzi i tegorocznym programem oraz poziomem organizacji udowodnił, że bez kompleksów będzie realizował swoje idee w filmowym mieście, gromadząc coraz liczniejszą publiczność.

Filmowy rozkład jazdy w tym roku ukierunkowany był głównie na problematykę społeczną związaną z rozpadem relacji międzyludzkich. Po kilku pierwszych seansach doszłam do wniosku, że twórcy w każdym zakątku świata obserwują zanik komunikacji, niechęć do rozmowy i oddalanie się od siebie osób, które dotąd były sobie bliskie. W sekcji Nowe kino ta tendencja była wręcz natrętna. Refleksje o braku porozumienia snuł Guillaume Senez w filmie otwarcia festiwalu pt. Nasze zmagania (recenzja) czy Isabel Prahl w dużo słabszym niemieckim dramacie pt. 1000 gatunków deszczu. W bardziej brutalny sposób o problemie opowiadał Gilles Bourdos w oryginalnym pod względem kompozycji dramacie W kręgu przemocy czy Ana Urushadze w groteskowo-onirycznym obrazie Groźna matka (którego finał do dziś pozostaje dla mnie zagadką…). Kolorowe, a jednak gorzkie Swingujące wakacje to z kolei próba ukazania problemu rozpadu relacji rodzinnych, tyle że ukrytego za czarnym humorem i rytmem przebojów z lat 70. Nieco cieplejsze, choć dziejące się zimą, są obrazy z filmu Olmo Omerzu Kawki na drodze. W każdym z tych filmów problemy bohaterów biorą się stąd, że nie potrafią otworzyć się na innych ludzi, nie chcą tego robić lub pragną bliskości, jednak nie spotykają się z wzajemnością. Pozostałe filmy z tej sekcji, których niestety nie udało mi się obejrzeć, tylko wzmagają poczucie, że nie czujemy się ze sobą związani, a wszelkie próby bycia razem są niweczone przez otoczenie, brak umiejętności budowania więzi lub przez nasz egoizm. Gdyby na nowo stworzyć hasło tegorocznej edycji festiwalu, opierając się wyłącznie na problematyce prezentowanych filmów, trzeba by pójść w stronę takich wyrażeń, jak „samotność”, „izolacja”, „pustka”, „gniew”. Smutne to stwierdzenie, lecz nie mogę oprzeć się wrażeniu, że taki nastój i tematyka zdominowały program ósmej edycji Transatlantyku.

Nie można jednak zaprzeczyć, że w programie znalazły się w tym roku filmy, które dają trochę nadziei. Świetny dramat z Korei Południowej w reżyserii Shin Dong-Seok pt. Dziecko – poza ciekawą kompozycją i fabułą – pokazuje, że budowanie relacji jest niezwykle trudne, lecz nawet w skrajnych okolicznościach warto o nie zabiegać, wybaczając doznane krzywdy. Przeglądając inne tytuły w programie, widzę kilka filmów, które zaprzeczają tezie o tym, że oddalamy się od siebie. Tak się jednak zdarzyło, że w tym roku nie trafiłam na wiele takich seansów.

Najbardziej wzruszającym dla mnie filmem był obraz Loveling w reżyserii Gustavo Pizzi. Historia matki, która musi pogodzić się z wyjazdem ukochanego syna, opowiedziana na tle rodzinnych kłopotów i radości, jest przeuroczą i przejmującą lekcją macierzyństwa. Ciepły, chwilami zabawny, a czasem bardzo smutny, film brazylijskiego twórcy porusza swoją prostotą, a jednocześnie pokazuje zwykłych ludzi w zwyczajnych sytuacjach, w których sami odnajdujemy siebie. Choć przepłakałam prawie cały seans, to wracam do tego tytułu z największym sentymentem. Obraz poruszył we mnie te struny, które definiują mnie jako kobietę, żonę i matkę. To obraz autentyczny, a do tego fantastycznie zagrany, szczególnie przez odtwórczynię głównej roli, Karine Teles.

Pozytywne emocje, choć przeplatane współczuciem i smutną refleksją, wzbudził we mnie pięknie nakręcony obraz Mariam Khatchvani pt. Dede. Miłosna opowieść o dziewczynie, która uwikłana w tradycję i podporządkowana odwiecznym rytuałom, które obowiązują w wiosce, walczy o własne szczęście, nie jest przesłodzonym romansem ani przesadzonym melodramatem. To urzekająca historia, która swój urok zawdzięcza nie tylko malowniczym krajobrazom Kaukazu, ale i wierną ilustracją zwyczajów mieszkańców tamtejszych regionów.

Jeden tytuł przeraził mnie ogromnie. To Profil w reżyserii Timur Bekmambetov. Jest to historia dziennikarki, która aby poznać środowisko kobiet, planujących wyjechać do Syrii i walczyć w szeregach ISIS, podaje się za muzułmankę i nawiązuje kontakt z osobą zajmującą się przerzutem z Europy. Wszystko, co dzieje się w tej opowieści, pokazane jest wyłącznie na ekranie komputera. Stosując najnowsze kanały komunikacji – Facebook czy Skype – i budując relacje za pomocą komunikatorów internetowych, autorzy filmu tworzą fabułę, która trzyma w napięciu od początku do samego końca. Film przeraża jeszcze bardziej, gdy przeczytamy na końcu, że cała historia wydarzyła się naprawdę.

Blisko prawdy był również obraz Siergieja Łoźnicy pt. Donbas. Film ukazuje urywki z życia mieszkańców terenów objętych działaniami wojennymi i żyjących w „nowej” rzeczywistości, kreowanej faktycznie przez władzę rosyjską. Film nakręcony został na podstawie autentycznych nagrań zarejestrowanych przez świadków wydarzeń i udostępnionych w Internecie. Przyjęta konwencja paradokumentu jeszcze bardziej uzmysławia tragiczną sytuację ludzi na wschodzie Ukrainy.

Oczywiście ważnym dla mnie seansem był pokaz filmu Sicario 2: Soldado (recenzja). To właściwie jeden z niewielu przedpremierowych hitów, jakie zaprezentował Transatlantyk w tym roku. A szkoda, bo możliwość obejrzenia dużych produkcji na festiwalu filmowym może być skutecznym wabikiem, na który skuszą się nowi widzowie, zaś wierni uczestnicy – będą za takie filmy bardzo wdzięczni.

Festiwale mają to do siebie, że oprócz najnowszych obrazów prezentują filmy, które obecne były w kinach niedawno lub wiele lat temu. Do pierwszej kategorii zaliczyć można sekcję Sezon, w której obejrzałam czarno-biały, klimatyczny dramat Urszuli Antoniak Pomiędzy słowami z rewelacyjną rolą Jakuba Gierszała oraz wielokrotnie nagradzany film Trzy billboardy za Ebbing, Missouri (teraz już wiem, skąd te laury!). W tej samej sekcji prezentowane były również filmy Wyspa psów Wesa Andersona i Zimna wojna Pawła Pawlikowskiego, które widziałam już wcześniej.

Do drugiej kategorii filmów – tych, które widzieliśmy w kinach lata temu – należą obrazy ujęte w retrospektywach wybranych twórców. Przyznam, że w tym roku świadomie zrezygnowałam z tych seansów. Skupiłam się na tych filmach, które krążą po festiwalach, jednak nie zawsze trafiają do szerszego obiegu kinowego, telewizyjnego czy internetowego. Ominęła mnie zatem retrospektywa kina Sally Potter (recenzja The Party z zeszłego roku), Andrzeja Barańskiego, Luciana Pintilie i Miloša Formana. Obiecałam sobie jednak, że filmy przynajmniej tego ostatniego twórcy postaram się odświeżyć w najbliższej przyszłości.

I tak mijały kolejne dni w Łodzi, podczas których (szczególnie na początku tygodnia) z nieba spadały potoki deszczu, a z ekranów sączyły się bardziej lub mniej przejmujące obrazy, które nazwać można  filmowymi pocztówkami z różnych zakątków świata.

Ważnym elementem festiwalu, bez którego nie wyobrażam sobie filmowego święta, są spotkania z twórcami. Choć Transatlantyk Jana A.P. Kaczmarka u początków swego istnienia częściej zapraszał twórców specjalizujących się w różnych dziedzinach filmu, to ten rok przyniósł zaskakująco ciekawe konfrontacje. Najlepiej wspominać będę wykład Annette Insdorf, profesor Uniwersytetu Columbia w Nowym Jorku, która przepięknym językiem opowiadała o znaczeniu początkowych scen filmów (relacja z wykładu). Ciekawe, choć nie porywające, było spotkanie z Diane Warren, autorką wielu piosenek filmowych i popularnych (relacja ze spotkania). Interesująco opowiadała o zawodzie reżysera Sally Potter (relacja ze spotkania). Kilka nowych refleksji przywiózł ze sobą Dan Lebental (montażysta m.in. filmów Marvela), który jednak mocno posiłkował się materiałem zaprezentowanym kilka lat temu również na Transatlantyku (relacja ze spotkania). Ogromnie żałuję, że nie udało mi się uczestniczyć w rozmowie po filmie Zimna wojna, w której uczestniczyła Joanna Kulig. Intensywność festiwalowego trybu życia niestety nie zawsze pozwala na udział we wszystkich wydarzeniach.

Jak wspomniałam, tydzień minął błyskawicznie. Od Gali Otwarcia, przez seanse, spotkania i konkurs kompozytorski, po fantastyczną Galę Zamknięcia – minuty upływały niebłaganie. Tegoroczna edycja była jedną z ciekawszych, w jakich uczestniczyłam. Brakowało mi tylko wyraźniejszego akcentu muzycznego, który z roku na rok ma coraz mniejsze znaczenie. Tylko jeden konkurs (Instant Composition Contest), brak masterclass z kompozytorem muzyki filmowej i brak koncertu to wyraźne sygnały, mówiące, że Transatlantyk obiera kurs na film, zaś muzykę traktuje jako element mniej istotny. Nie chcę wnikać w to, co jest przyczyną takiej sytuacji – czy finanse, czy brak zainteresowania samych kompozytorów, czy po prostu taka jest koncepcja twórców festiwalu. Pozostaje mi cieszyć się pobytem w Łodzi, korzystać z gościnności organizatorów i chłonąć dobre kino.

Spisuję te luźne myśli trochę dla siebie, aby za kilka lat spojrzeć na lipiec 2018 roku jako na miesiąc szczególny i aby przypomnieć sobie to, co moja zawodna pamięć gdzieś zgubi w biegu. Piszę też po to, aby pokazać, jak ważne są festiwale filmowe. Czy to Transatlantyk, czy inny, który przeżyłam lub w którym będę miała okazję uczestniczyć – każdy z nich pełen jest emocji, artystycznych doznań i ciekawych spotkań, zapadających głęboko w sercu i dających możliwość wymiany myśli i poglądów.

Na festiwal nie jedzie się bez przyczyny. Tą przyczyną jest miłość do kina, którą czuje się po stronie organizatorów, gości i uczestników. A do Transatlantyku mam szczególny sentyment. To tutaj, siedem lat temu, pierwszy raz poczułam festiwalową atmosferę – najpierw podczas pojedynczych koncertów muzyki filmowej, a później podczas całych tygodni, które spędzałam w Poznaniu i Łodzi. Po tegorocznej edycji mam wielką nadzieję, że mimo różnych okoliczności, które nie zawsze sprzyjają planom, uda mi się jeszcze nie raz popłynąć Transatlantykiem. Być może kiedyś towarzyszyć mi będzie młodsze pokolenie, na razie mające 8 i 11 lat, które jednak mocno dopomina się wspólnego wyjazdu na festiwal…

Tymczasem Transtlantyk Festival 2018 uważam za zamknięty, choć echa wydarzeń jeszcze długo będą rozbrzmiewać w pamięci.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *