MUZYKA FILMOWA,  Recenzje muzyki filmowej

„Wielkie oczy” Danny’ego Elfmana – recenzja muzyki

Big-Eyes-Official-Soundtrack-2Tim Burton nakręcił bardzo dziwny film. Jego „dziwność” polega na tym, że jest on bardzo „normalny” – jak na tego reżysera oczywiście. Burton przyzwyczaił nas raczej do świata, który jest zdeformowany, niesamowity, zaskakujący. I odbiega od normy na wielu poziomach – czy to w sposobie kreacji głównego bohatera, czy w konstrukcji świata przedstawionego. Wielkie oczy to opowieść o losach artystki, zmuszanej przez męża-oszusta do malowania obrazów i zrzekania się ich autorstwa na jego rzecz. Naiwna Margaret zgadza się na sugestie szarmanckiego mężczyzny i ulega jego urokowi. Tworzy jednak dzieła, które są wyjątkowe i wartościowe. Zaczyna więc walczyć o swoje prawa i dojrzewa jako kobieta i artystka. Nietypowe dla Burtona (czyli zwyczajne dla nas) ujęcie rzeczywistości urzekło mnie niezwykle. Pastelowa scenografia, kostiumy, wnętrza i plenery, słodka Amy Adams i naprawdę czarujący Christoph Waltz – to wszystko sprawia, że Burton w swojej „niezwykłości” zachwycił mnie prostotą historii i oryginalnie przedstawionym motywem dotyczącym istoty sztuki.

Danny Elfman (wieloletni współpracownik Burtona) również zrealizował nietypową dla siebie ścieżkę dźwiękową. Nie ma ona w sobie tej niepokojącej magii, która tak zachwycała w poprzednich soundtrackach. I o ile „inny” Burton mnie do siebie przekonał, o tyle pracą Elfmana jestem tym razem bardzo rozczarowana. Kompozytor wykazuje się tylko jednym – minimalizmem, rozumianym jako pójście na łatwiznę. Bardzo chciałabym znaleźć jakiś racjonalny lub artystyczny powód, dla którego Elfman zlekceważył kwestię muzycznej ilustracji w filmie Burtona. Nie przychodzi mi jednak na myśl nic, co mogłoby obronić autora.

Nie twierdzę, że muzyczna oprawa obrazu Wielkie oczy powinna mieć przerażający czy niestworzony charakter. Śledząc jednak losy zniewolonej kobiety, uwięzionej w klatce konwenansów społecznych i relacji małżeńskich – chciałabym słyszeć jej emocje, jej strach, zagubienie i rosnącą chęć do walki. Co w zamian otrzymuję? Lekką i beztroską melodię ilustracyjną, opartą na powtarzających się „tropikalnych” frazach (Bludan, Tropicville), motyw przypominający brzmieniem utwór ze średniej klasy filmu familijnego (Opening), niewyróżniający się niczym temat głównej bohaterki (Margaret) czy po prostu nieciekawy utwór Victory. Spośród tych słabych kompozycji ledwo wyróżniają się dwie – Who’s the artist – motyw, który ilustruje wewnętrzny dylemat Margaret oraz nieco mroczny temat Walter, oddający ciemną stronę charakteru męża. Ostatnią szansą dla Elfmana były napisy końcowe (End Credits), ale i tu ogarnia słuchacza rozczarowanie. Całości nie ratują nawet klasyczne standardy z epoki (Doxy Milesa Davisa, Hey Now Red Garland Trio czy Rik-A-Tik The Lively Ones), które choć tworzą klimat lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, nie mogą zastąpić solidnej kompozytorskiej pracy na materiale muzycznym.

Jedynym ciekawym elementem tej ścieżki są dwie piosenki Lany Del Rey, która próbowała już swoich sił wokalnych między innymi w filmie Wielki Gatsby – i to z dużym powodzeniem (utwór Young and Beautiful niesłusznie został pominięty w nominacjach do Oscara). Piosenki Big Eyes i I Can Fly to jedyne wyraziste muzyczne ekwiwalenty uczuć bohaterki. Słuchając utworu przewodniego czujemy osamotnienie postaci, jej zagubienie oraz głębię emocji, które próbowała pokazać w swoich obrazach. I Can Fly to z kolei piosenka wyrażająca pragnienie wolności i niezależności, do których tak bardzo tęskniła Margaret. Oba utwory o lekkim zabarwieniu psychodelicznym, śpiewane jakby z głębokiej oddali, to jedyne fragmenty ścieżki dźwiękowej warte uwagi – i nominacji do Złotego Globu oraz do nagrody Critics’ Choice za utwór tytułowy.

Film Tima Burtona Wielkie oczy zasłużył na lepszą ścieżkę dźwiękową. Zarówno sama historia oparta na faktach, jak i praca aktorów, którzy stworzyli świetny duet, byłyby o wiele bardziej wyraziste i przejmujące, gdyby kompozytor przyłożył większą wagę do budowania napięcia czy kreowania atmosfery niepokoju poprzez dźwięki. Miejmy nadzieję, że Danny Elfman nie będzie kontynuował tej drogi artystycznej i powróci do komponowania ścieżek oryginalnych, pełnych emocji i wrażeń.

(Recenzja ukazała się również w serwisie www.soundtracks.pl.)

_____________________________________

Facebook: Klub Filmowy Obraz i Dźwięk

Twitter: @klubfilmowy

____________________________________

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *