FILMY

Dobry „Scenariusz na miłość”, wciąż świetny Hugh Grant

scenariusz

Ileż to ja rzeczy dowiedziałam się na temat zawodu nauczyciela…  Że uprawiają go nieudacznicy… Że uczenie nie ma właściwie żadnego sensu, bo jeśli ktoś nie urodził się z talentem, to i tak nikt nie jest w stanie z niego wykrzesać niczego wartościowego… Kto by pomyślał! Cóż, na szczęście słowa te wypowiada przeuroczy jak dawniej Hugh Grant i na szczęście zmienia zdanie. Mogę mu więc wybaczyć…

Nie ma za to czego wybaczać Marcowi Lawrence’owi, który już po raz czwarty zaangażował do swojego filmu Brytyjczyka. Ich poprzednie wspólne filmy (Słyszeliście o Morganach?, Prosto w serce oraz Dwa tygodnie na miłość) to przyjemne i bezpretensjonalne komedie romantyczne, w których nie dzieje się nic niezwykłego, a jednak po ich obejrzeniu czujemy się świetnie. Podobnie jest z najnowszym filmem, Scenariusz na miłość (The Rewrite), choć odniosłam wrażenie, że „łatka” komedii romantycznej jest dla niego trochę krzywdząca.

Polskie tłumaczenie tytułu kieruje uwagę widza na wątek autotematyczny, związany ze sztuką pisania scenariuszy filmowych oraz na wątek miłosny. Oba zostały całkiem ciekawie poprowadzone.

Keith Michaels (Grant) na początku swojej kariery napisał jeden świetny scenariusz, nagrodzony Oscarem. Talent jednak nie objawił się więcej, dlatego bohater przyjmuje posadę wykładowcy na jednej z prowincjonalnych uczelni. Ma prowadzić zajęcia z pisania… scenariuszy. Z początku nie widzi sensu w pracy ze studentami, ale jak łatwo przewidzieć, z czasem zaczyna odnajdywać się w nowej roli. W konstrukcji tego wątku możemy dostrzec delikatną nutkę ironii, która dotyczy relacji, jakie panują w wielkim świecie Hollywood. Stosowana w odpowiednich proporcjach satyra pozwala spojrzeć na tę rzeczywistość z punktu widzenia osoby, która nie spełnia oczekiwań wytwórni filmowej i jest skazana na zapomnienie (lub na natrętne kojarzenie nazwiska z jedynym udanym tytułem). Los Keitha nie jest tragiczny, jego problemy nie są niezwykłe, jednak obserwowanie zmagań artysty z niemocą twórczą budzi współczucie i życzliwość widza. Humorystyczna a zarazem nieco gorzka jest scena, w której bohater ogląda fragment ceremonii wręczenia Oscarów sprzed lat. Jako zdobywca nagrody za scenariusz wygłasza dowcipną mowę o tym, że nikt nie ma pojęcia, jak tragicznie cieszy się on ze zdobytej statuetki. Można było odnieść wrażenie, że scena ta odnosi się nie tylko do sytuacji Keitha, ale i do samego Granta. Znaczący jest fakt, iż nagranie, które widzimy na ekranie laptopa, jest w dużej części autentyczne i pochodzi z gali rozdania Złotych Globów z roku 1995, podczas której Grant otrzymał statuetkę za rolę w filmie Cztery wesela i pogrzeb, a wspomniane wyżej słowa zostały wypowiedziane rzeczywiście przez aktora. Czy to właśnie tamte czasy nie były dla Hugh Granta najlepsze?

Historia miłosna opowiedziana w tym filmie nie jest wyjątkowa, ale ma swój urok. Od początku wiemy, jak się ona skończy. Jednak ujęła mnie zwyczajna prostota w sposobie budowania relacji między dwojgiem bohaterów. Niepozorne spotkania i rozmowy na prozaiczne tematy pozwalają na bliższe poznanie się postaci. Brak długich ujęć, powłóczystych spojrzeń, krępujących momentów ciszy, blasku świec i narzucającej się muzyki sprawia, że znajomość staje się bardzo wiarygodna. Marisa Tomei jako pracująca i studiująca mama z właściwą sobie lekkością, swobodą i energią kreuje postać naturalną i niezwykle przekonującą. Hugh Grant natomiast niewiele zmienił w swojej aktorskiej kreacji od czasów Rozważnej i romantycznej. Jednak sposób, w jaki buduje swoją postać, każe nam ją polubić i mimo wad zaakceptować. Muszę to powiedzieć: Hugh Grant nadal ma w sobie ten młodzieńczy urok, mimo dojrzałego wieku (a może właśnie dzięki niemu).

Oryginalny tytuł (The Rewrite) wskazuje na jeszcze jeden trop. Kilkakrotnie pojawia się w filmie kwestia  możliwości naprawienia błędów, ponownego zapisania swojej historii. Dotyczy to i scenariuszy, które wciąż były przez studentów zmieniane i doskonalone, i kariery, która gdzieś się zapodziała, i życia osobistego – w przypadku głównego bohatera sprawa dotyczyła odnowienia relacji z synem. Wszystko wskazuje na to, że autorzy filmu wierzą w możliwość otrzymania drugiej szansy. Warunek jest jeden – trzeba włożyć w to trochę wysiłku. Tekst sam się nie napisze, talent sam się nie objawi, kariera nie zapuka do drzwi, a telefon sam nie zadzwoni do syna.

Taka pokrzepiająca wizja rzeczywistości może być dla niektórych widzów zbyt naiwna. Podana ona została jednak w tak uroczej oprawie, że nie sposób się jej oprzeć. Idąc na film Scenariusz na miłość nie możemy spodziewać się obrazu wybitnego, ale czasem warto po prostu spojrzeć na świat z nadzieją i optymizmem. Przecież o to chyba w tym życiu chodzi?

Ocena: 6/10

_____________________________________

Facebook: Klub Filmowy Obraz i Dźwięk

Twitter: @klubfilmowy

_____________________________________

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *