„Rodzinne rewolucje” – bez rewolucji, ale zabawnie!
Ileż razy widzieliście ten schemat? ONA i ON (oboje po przejściach) zawierają znajomość i mimo przeszkód, które po drodze się pojawiają, bohaterowie uświadamiają sobie, że są dla siebie stworzeni. Liczne filmy oparte na tej konstrukcji fabularnej różniły się jedynie czasem akcji, scenerią oraz poziomem komizmu i gry aktorskiej – od prymitywnego, po średni i wyższy. W którym miejscu znajduje się najnowszy film Franka Coraci (autora m. in. W 80 dni dookoła świata z Jackiem Chanem czy Klik: i robisz, co chcesz z Adamem Sandlerem i Kate Beckinsale)? Na górze listy!
Ustalmy na początku pewną kwestię: komedia z Sandlerem i Barrymore nie jest arcydziełem. Sam pomysł na historię jest wtórny; scenariusz nie zawiera ani głębokich myśli, ani zaskakujących sformułowań; wiele zdarzeń zdaje się być zbyt mocno oderwanych od rzeczywistości; psychologia postaci jest spłycona; problem niepełnej rodziny – czy z przyczyn rozwodu, czy śmierci – jest ukazany w sposób banalny; Afryka zaś jawi się jako groteskowa kraina, której mieszkańcy nie do końca są poważnie traktowani. Trzeba jednak zauważyć, że film ten nie aspiruje do Oscara, nie chce zachwycać wspaniałymi zdjęciami, muzyką czy analizą psychologiczną głównych bohaterów. Celem dobrej komedii jest – z założenia – rozbawienie widza, sprawienie, że na chwilę wyjdzie z codzienności i pozwoli się prowadzić po odrealnionym świecie, w którym wszystko kończy się dobrze.
Biorąc pod uwagę powyższe elementy, muszę uznać, że Rodzinne rewolucje to świetna komedia.
Już śpieszę z wyjaśnieniami!
Fabuła filmu jest nieskomplikowana. W wyniku nieporozumienia nasi bohaterowie wyjeżdżają do Afryki. Problem w tym, że obie rodziny od początku pałają do siebie niechęcią. Spędzenie wakacji w afrykańskim kurorcie pod jednym nazwiskiem jest zatem dla nich dość kłopotliwe. Widzowi jednak dostarcza sporo rozrywki. No dobrze, powiem to: uśmiałam się jak nigdy! Relacje między Jimem i Lauren budowane są na znanej, ale sprawdzającej się w komediach romantycznych koncepcji: nieudana randka, wzajemna niechęć, przymusowy wspólny pobyt, stopniowe łagodzenie konfliktu, zauroczenie, miłość. Zdarzenia, które wypełniają ten schemat, są w Rodzinnych rewolucjach tak umiejętnie zaaranżowane, że wszystko dzieje się w swoim czasie. Do tego to, co oglądamy, jest naprawdę zabawne. Wystarczy wspomnieć o zachowaniu synów Lauren i o jej bardzo bezpośredniej przyjaciółce, o irytującym przewodniku po kurorcie, o chórze afrykańskich śpiewaków, który pojawia się w najmniej odpowiednim momencie, o parze zakochanych, którzy towarzyszą naszym bohaterom podczas posiłków, o jeździe na strusiu czy emu (?), albo o safari. Te postaci i sceny nie przejdą do historii kina jako najbardziej zabawne, jednak na potrzeby tej komedii sprawdzają się świetnie.
Adam Sandler nigdy nie zachwycał mnie jako aktor: ani swoim wyglądem, ani grą, ani ścieżką kariery. Zawsze stawiałam jego nazwisko na półce pod hasłem „średniak”. Tym razem jednak postać wdowca zmagającego się z trudami wychowania dwóch córek przekonała mnie, a nawet chwilami wzruszyła. Sandler zdecydowanie rzadziej niż zwykle sili się na głupie dowcipy. Nie używa często stosowanego w jego filmach ironicznego podejścia do bohatera. Tu jest autentyczny (oczywiście w granicach konwencji komediowej), wzbudzający zrozumienie i współczucie. Nie znaczy to, że jego zachowanie nie budzi śmiechu. W roli komika Sandler sprawdzał się nie raz – i tu również umiał rozbawić. Szczególnego charakteru postaci dodał chropowaty, obniżony głos aktora. Sandler zasłużył tym razem na półkę pod hasłem „całkiem niezły”. (Aktor otrzymał za rolę Jima nominację do nagrody Teen Choice). Mniej przychylnie patrzę na grę Drew Barrymore – wydawała mi się sztuczna, jakby skrępowana przez otoczenie. Rozluźniła się dopiero w scenach w Afryce – do tego stopnia, że potrafię wybaczyć jej nie do końca udany występ na początku filmu. Najlepiej jednak zagrały dzieci, szczególnie Emma Fuhrmann w roli Espn i Bella Thorne w roli Hilary. Ich wątki nadały filmowi ciepły i chwilami sentymentalny klimat. Reżyser umiał jednak odpowiednio wyważyć dawki komizmu i dramatyzmu – na szczęście na korzyść pierwszego.
Wychodząc na ten film, oczekiwałam dobrej zabawy. Nie rozczarowałam się. I jeśli jeszcze kiedyś będę miała okazję obejrzeć Rodzinne rewolucje, skorzystam bez chwili wahania.
_____________________________________
Facebook: Klub Filmowy Obraz i Dźwięk
Twitter: @klubfilmowy
_____________________________________

