FESTIWALE,  FILMY,  Transatlantyk

SICARIO 2: SOLDADO Stefano Sollimy

Bardzo wysoko cenię scenariusze Taylora Sheridana. 48-letni Amerykanin nie ma bogatej filmografii, ale każda jego historia pozostawia w widzu trwały ślad. Czy kreśli portret zubożałej prowincji w Teksasie (Aż do piekła 2016), czy ukazuje surowy klimat terenów indiańskiego rezerwatu (Wind River 2017), zawsze buduje silne charaktery i umiejętnie operuje napięciem istniejącym między postaciami.

Nie inaczej dzieje się w pierwszym poważnym jego filmie – Sicario z 2015 roku. Zrealizowany przez Denisa Villeneuve’a thriller swój sukces zawdzięcza mocnej obsadzie (Benicio del Toro, Josh Brolin, Emily Blunt), fenomenalnym zdjęciom Rogera Deakinsa i dronowej muzyce Jóhanna Jóhannssona (obaj otrzymali nominację do Oscara). Wszystko jednak oparte jest na precyzyjnie dopracowanym scenariuszu, który trzyma widza w napięciu do samego końca. Niewiele filmów tak bardzo zapadło mi w pamięć, jak Sicario.

Trzy lata czekaliśmy na scenariusz Sheridana, który nawiązywałby do historii z 2015 roku. Tym razem jednak za kamerą stanął Stefano Sollima, mający mniejsze doświadczenie w pracy na dużym ekranie niż Denis Villeneuve. Nie przeszkodziło mu to jednak w stworzeniu godnej kontynuacji Sicario, która utrzymuje klimat, tempo i napięcie thrillera najwyższej próby.

Punktem wyjścia jest zamach terrorystyczny przeprowadzony w amerykańskim supermarkecie, podczas którego ginie 15 osób, w tym dwoje dzieci. Rząd podejrzewa, że atak – choć dokonany przez bojowników ISIS – mógł być zorganizowany przy współudziale karteli działających na granicy amerykańsko-meksykańskiej. Uruchomione zostają „procedury”, mające na celu ustalenie tożsamości zamachowców, a jednocześnie dające możliwość wzmocnienia stanowiska w relacjach z kartelami. Działania te są oczywiście nieoficjalne, a do ich wykonania zaangażowany zostaje zespół, do którego należą znani nam już bohaterowie. Matt Graver (Brolin) dostaje wolną rękę, a Alejandro (del Toro) – możliwość odwetu za śmierć rodziny.

Gdy sytuacja wymyka się spod kontroli, rząd wycofuje się z akcji, wymagając jednocześnie zlikwidowania wszelkich śladów – w tym ludzi, którzy mieli cokolwiek wspólnego z działaniami ekipy Gravera. Od tego momentu oś konfliktu zarysowana w filmie rozgałęzia się. Nie chodzi już tylko o wojnę miedzy kartelami, do której celowo doprowadza Graver, ale też o napięcie między działającymi dotąd wspólnie partnerami. W świecie, w którym nie ma miejsca na jakiekolwiek zasady czy litość, budzą się ludzkie odruchy, za które trzeba będzie zapłacić.

Fabuła Sicario 2: Soldado jest bardzo gęsta i dynamiczna. Dzieje się dużo, szybko i głośno. Realizm scen pościgów, wybuchów i strzelanin nie pozwala na lekceważenie tej historii. Zdjęcia Dariusza Wolskiego nie mają może tyle artystycznego polotu, co ujęcia Rogera Deakinsa, jednak z rozmachem prezentują malownicze tereny graniczne czy zatłoczony, brudny miejski krajobraz, budując przestrzeń nieprzyjazną, niebezpieczną i autentyczną.

Z rytmem akcji mocno spleciona jest muzyka Hildur Guðnadóttir. Kompozytorka bardzo świadomie nawiązała klimatem swojej ścieżki do soundtracku Jóhanna Jóhannssona. I nie wynika to wyłącznie z chęci połączenia obu filmów. Islandzka artystka współpracowała z Jóhannssonem już dużo wcześniej, wykonując między innymi partie na wiolonczelę do Sicario i współtworząc ścieżkę do filmu Maria Magdalena. Guðnadóttir znała więc doskonale odcień brzmienia, wykorzystanego do thrillera z 2015 roku i wiernie kontynuowała jego dźwiękową koncepcję w Soldado. Mamy zatem dronowe glissanda, głośne bębny i nieznośnie długo trwające nuty, które zawieszają akcję, odbierając widzowi oddech. W połączeniu z obrazem muzyka działa doskonale.

Warto dodać, że film dedykowany jest właśnie Jóhannowi Jóhannssonowi, który zmarł nagle w lutym tego roku, pozostawiając po sobie muzykę do takich filmów, jak Labirynt, Teoria wszystkiego czy Nowy początek i Sicario.  

Podobnie jak w swoim pierwszym scenariuszu, również w Soldado Sheridan nie wybiela żadnej ze stron fabularnego konfliktu. Zasady łamią wszyscy – zamachowcy, szefowie karteli, młodzi adepci gangów, wojsko, policja czy sekretarz obrony USA. Losami bohaterów kieruje przemoc, okrucieństwo i brak jakichkolwiek wartości, do których można by się odnieść. Nawet pierwotnie złożony cel okazuje się fałszywy.

W tym świecie Sheridan pozostawia jednak iskrę nadziei, której nośnikiem jest być może jeden z głównych bohaterów. Jego postawa wobec porwanej córki szefa kartelu oraz wobec chłopaka wciągniętego w przemyt migrantów pozwala sądzić, że poza pragnieniem zemsty czy bezwzględnym posłuszeństwem wobec władzy, która również ma krew na rękach, istnieje jeszcze coś, co pozwala wierzyć w resztki uczuć, które czynią nas ludźmi.

Chociaż z drugiej strony zastanawiać może to, w jakim celu bohater wykorzysta swoją przewagę, którą zdobywa w ostatniej scenie filmu. Dowiemy się tego zapewne w kolejnej części Sicario, bo w tej właśnie scenie autor scenariusza i reżyser nie pozostawiają wątpliwości, że kontynuacja powstanie. Czy słusznie? Jeśli Sheridan będzie w to zamieszany, to słusznie. Bo jak dotąd nigdy mnie nie zawiódł.

Obawiam się tylko, czy w Polsce będzie szansa na docenienie pracy Taylora Sheridana. Poza Sicario z 2015 roku żaden jego film nie miał szerokiej dystrybucji w naszych kinach. Aż do piekła można było obejrzeć w kilku wybranych multipleksach i niektórych kinach studyjnych. Wind River nawet nie ma jeszcze określonej daty polskiej premiery, choć był prezentowany w zeszłym roku na festiwalu Transatlantyk w Łodzi.

Teraz natomiast – jak pisze Krzysztof Spór – firma dystrybucyjna Monolith i Cinema City nie porozumiały się w sprawie warunków handlowych, czego skutkiem będzie prawdopodobnie brak Soldado w repertuarze CC. Zatem warto rozejrzeć się w propozycjach innych kin, w tym studyjnych, które mogą w tej sytuacji po raz kolejny dać widzom to, czego niektóre wielkie sieci nam odmawiają.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *