FILMY

TULIPANOWA GORĄCZKA Justina Chadwicka

Jeden z bohaterów filmu Justina Chadwicka, patrząc na obrazy młodego artysty Jana van Loosa, stwierdza, że są one ładne, ale nie widać w nich pasji. Niestety, to samo można powiedzieć o Tulipanowej gorączce.

Wizualna strona filmu zachwyca urodą. Doskonale odwzorowane ulice Amsterdamu i wnętrza bogatych mieszczańskich domów przywołują w pamięci obrazy wybitnego malarza Jana Vermeera. I choć w Dziewczynie z perłą tłem historii było miasto Delft, to trudno mi było oprzeć się wrażeniu, że za chwilę zobaczę idącą na targ w białym czepku Griet lub zamyślonego twórcę Holenderskiej Mona Lisy, spacerującego wzdłuż kanałów. Być może autor zdjęć, Eigil Bryld, nie raz obejrzał film Petera Webbera, bo wiele ujęć do złudzenia przypomina te, które z taką wrażliwością stworzył Eduardo Serra. Młodszy kolega – mimo że uczynił miasto jednym z ważniejszych bohaterów filmu – to nie nauczył się tego, jak za pomocą kamery chwytać ukryte spojrzenia pełne pożądania i namiętności, jak przy użyciu światła, cienia i barw budować napięcie, które narasta między przyszłymi kochankami.

Alicia Vikander, choć prześliczna w sukni w kolorze ultramaryny i choć bardzo naturalna w roli wiarołomnej małżonki, nie stworzyła kreacji, która wywołałaby we mnie jakiekolwiek emocje. Postać Dane’a DeHaana zaś jest dokładnie taka, jak obrazy van Loosa – bez pasji. Dużo bardziej wyrazisty charakter zbudowała Holliday Grainger, grając Marię, służącą, a jednocześnie przyjaciółkę i wspólniczkę Sophii w intrydze, mającej uratować honor obu kobiet.

Jest oczywiście również Christoph Waltz, który wraz z rozwojem wypadków pozwala nam spojrzeć na swojego bohatera z coraz bliższej perspektywy, by na końcu wywołać w nas szczere współczucie. I Judy Dench – tym razem w roli przedsiębiorczej zakonnicy, która sprzyja każdemu – sierocie, złodziejowi czy cudzołożnicy. Zaś Tom Hollander, czyli niezapomniany pastor Collins z Dumy i uprzedzenia Joe’go Wrighta, bawi epizodyczną rolą lekarza.

Oglądanie tylu wspaniałych aktorów w jednym filmie daje ogromną przyjemność. To jak spotkanie z dobrymi znajomymi. Nie wystarczyło to jednak – mimo zachwycającej scenografii i przepięknych strojów z epoki – by bez pamięci zanurzyć się w atmosferze XVII-wiecznego Amsterdamu. W relacjach między postaciami brakuje bowiem tej subtelności i zmysłowości, które tak mocno oddziałują na widza w filmie Webbera i które czynią z jego historii arcydzieło.

Co udało się Justinowi Chadwickowi, to sposób ujęcia motywu winy, kary i odkupienia. Każdy z istotnych bohaterów poddaje się w jakiś sposób grzechowi. Sophia zdradza męża, Cornelius wini się za śmierć poprzedniej żony, Jan wiąże się z zamężną kobietą, ulegając pożądaniu. Chciwość opanowuje graczy na giełdzie tulipanowej. Pijaństwo przyjaciela gubi malarza. Maria zaś wyrzuca sobie, że szantażowała swoją panią, mówiąc, że ujawni jej romans. Finał pokazuje jednak, że każdą winę można odkupić i po latach cierpienia i pokuty może spotkać nas znowu coś dobrego. Motyw ten ostatecznie spaja całą historię i nadaje mu pewnej głębi, dzięki czemu Tulipanowa gorączka nie jest tylko pocztówką z przeszłości. Mówi o chorobach trawiących społeczeństwo żyjące przed czterystu laty, ale czyż jednocześnie nie mówi o nas?

2 komentarze

  • Elizka

    Wczoraj w końcu wybrałam się na „Tulipanową gorączkę” do kina i wyszłam bardzo zadowolona z seansu. Fajnie przedstawiony obraz XVII-wiecznego Amsterdamu oraz tego, jak ludzie oszaleli na punkcie wydawałoby się zwykłego tulipana. Nie można zapomnieć również o dobrej obsadzie aktorskiej. Podobała mi się Alicia Vikander, to jak wcieliła się w rolę Sophie i rozkochała w sobie nie tylko Cornelisa, swojego męża, ale też młodego malarza, kochanka, czyli Jana 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *