FILMY

TWÓJ VINCENT Doroty Kobieli i Hugh Welchmana

Możliwość napisania kilku słów na temat filmu Twój Vincent onieśmiela mnie.

Jak bowiem odnieść się do arcydzieła? Jak o nim pisać? Co powiedzieć, gdy ukochane dziedziny sztuki – malarstwo, muzyka i film – spotykają się na ekranie i tworzą przestrzeń idealną pod każdym względem? Gdy postaci z ukochanych obrazów ożywają, przemawiają i poruszają się na tle przepięknych krajobrazów, stworzonych przez jednego z najdoskonalszych malarzy wszech czasów? I gdy muzyka – tak subtelna i tak sugestywna – wydobywa najszczersze emocje, które czujemy jeszcze wiele dni po seansie? Ale próbuję, bo film jest arcydziełem i porusza najgłębsze struny wrażliwości…

Film Doroty Kobieli i Hugh Welchmana przeżyłam bardzo intensywnie.

Choć od projekcji w toruńskim Kinie Centrum minęło kilka tygodni, wciąż nie mogę ochłonąć z wrażenia. Połączone w spójną opowieść ożywione obrazy zachwyciły mnie nie tylko formą. Żmudna praca zespołu 125 artystów malarzy, z których wielu – wykonując kilkaset prac – zrealizowało zaledwie od 20 do 30 sekund filmu, to wysiłek ogromny i wart wszelkich nagród i pochwał. Jednak to nie tylko 65 tysięcy obrazów wykonanych w stylu Vincenta van Gogha stanowi o wybitnej wartości tego dzieła. To również historia, przesycona obecnością wielkiego Mistrza. Historia pełna bólu, poczucia osamotnienia, niespełnionych marzeń i Piękna, które tak bardzo chciało wydostać się z duszy pięknego Człowieka. Jednak świat nie przyjął tego Piękna. Stało się tak, jak pisał Norwid w Fortepianie Szopena:

O! Ty… Doskonałe-wypełnienie,
Jakikolwiek jest Twój i gdzie?… znak…
Czy w FidiasuDawidzie? czy w Szopenie?
Czy w Eschylesowej scenie?…
Zawsze – zemści się na tobie… Brak
– Piętnem globu tego – niedostatek:
Dopełnienie?… go boli!…
On – rozpoczynać woli
I woli wyrzucać wciąż przed się – zadatek!

Ułomny świat odrzucił dzieło stworzone przez geniusza. Van Gogh sprzedał za życia tylko jeden obraz: Czerwone winnice w Arles. Kupił go… ukochany brat malarza. A Vincent namalował ich niemal 900…

Arcydzieło animacji.

Forma animacji, jaką przyjęli twórcy filmu, zachwyca swoją doskonałością. Muzyka skomponowana przez Clinta Mansella (autora ścieżek m.in. do Requiem dla snu i Czarnego łabędzia) wzbudza w nas poczucie nostalgii i żalu, nadając poszczególnym scenom jeszcze bardziej intensywny wydźwięk emocjonalny. Film Twój Vincent jest jednak oprócz tego dobrze napisanym kryminałem, mającym intrygującą fabułę, nie raz zręcznie wyprowadzającą nas z przekonania, że wiemy, co się dalej stanie. Podział na dwie linie fabularne – na barwną akcję właściwą i czarno-białe retrospekcje – dodatkowo nadaje dynamiki całej historii i pozwala na ujrzenie samego van Gogha, mimo że w chwili rozpoczęcia akcji filmu malarz już nie żyje.

Oglądając film Twój Vincent, spotykamy znajome twarze: Armanda Roulina, Adeline Ravoux, doktora Paula Gacheta czy jego córkę Margeuerite. Postaci te (wszystkie sportretowane przez van Gogha) zaczynają żyć – mówią, śmieją się i płaczą; kochają i doznają rozczarowań; jedne zbierają kwiaty, inne grają na fortepianie. A nade wszystko – sprawiają, że czujemy, jakbyśmy sami stawali się częścią świata wykreowanego na płótnach przez Vincenta. Dzieje się podobnie jak w filmie Młyn i krzyż Lecha Majewskiego, gdy każda z postaci otrzymuje swój głos, charakter i – wydawać by się mogło – prawo do decydowania o sobie, zaś widzowie uczestniczą w przedstawianych wydarzeniach. Różnica między przepięknym dziełem Majewskiego a animacją Kobieli i Welchmana (oczywiście poza formą) jest taka, że druga część tryptyku oparta na dziele Pietera Bruegela wymagała wejścia w jedną dwuwymiarową płaszczyznę, zaś malarze pracujący przy Twoim Vincencie nadali trzeci wymiar postaciom i miejscom pochodzącym z dziesiątków obrazów, łącząc je w spójną opowieść.

I jeszcze finał. Wzruszająca rozmowa listonosza z synem każe nam spojrzeć na Vincenta nie jak na szaleńca, za jakiego uchodził i nie jak na malarza, dążącego za wszelką cenę do sławy. Twój Vincent to subtelny portret obdarzonego nadzwyczajnym talentem człowieka, walczącego w pojedynkę z wrogim mu światem i wyniszczającą go chorobą; to intymny obraz niezwykle wrażliwego artysty, przez całe życie poszukującego formy wyrazu, poprzez którą mógłby powiedzieć innym ludziom, kim jest i co czuje. To w końcu historia wybitnej jednostki, której ułomny świat nie umiał zrozumieć.

Jak pięknie w tym finale brzmi piosenka Starry starry night, zaśpiewana tak czule i tak cudownie przez Lianne La Havas. Utwór napisany przez Declana Galbraitha i wydany w 1971 roku odwołuje się do jednego z najpopularniejszych obrazów malarza – Gwiaździsta noc. I właśnie ten obraz jest ostatnim, jaki widzimy w filmie. Tak jakby Vincent patrzył na nas z gwiazd, łagodnie się uśmiechał i – pozbawiony dręczących go lęków, jakich doświadczał za życia – cieszył się z tego, że po tylu latach jego prace ożyły i dały początek nowemu, doskonałemu dziełu sztuki, które tym razem ułomny świat przyjmuje z zachwytem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *