Camerimage,  FESTIWALE,  Wywiady

WOLONTARIUSZ – TO BRZMI DUMNIE!

Wiele pisze się o znanych reżyserach, aktorach, operatorach i innych gwiazdach, które odwiedzają festiwale filmowe. Chodzimy na seanse i spotkania, oglądamy wywiady i zdjęcia. Jako uczestnicy festiwali rzadko jednak zwracamy uwagę na wolontariuszy.

Jeśli wszystko działa, czasem nawet ich nie dostrzegamy. Gdy jednak pojawia się problem – awaria aplikacji, brak biletu w systemie, zgubienie się w kinowych korytarzach, zbyt niska temperatura w sali czy kłopot z komunikacją w obcym języku – wolontariusz staje się wybawieniem.

Podczas tegorocznej edycji Międzynarodowego Festiwalu Filmowego EnergaCAMERIMAGE w grupie wolontariuszy dużą część stanowiła młodzież z I Liceum Ogólnokształcącego w Toruniu. Uczniowie z entuzjazmem włączyli się w obsługę zaproszonych gości, widzów i w techniczną organizację wydarzenia.

Troje z nich – Otylia Błaszkiewicz, Kinga Kot i Miłosz Zieliński – opowiedziało mi o pracy wolontariusza i o tym, dlaczego warto zaangażować się w tego typu działalność.

Co Was skłoniło do udziału w festiwalu Camerimage w roli wolontariuszy?

Kinga Kot: Nasza trójka, podobnie jak część innych osób ze szkoły, znalazła się w grupie wolontariuszy dzięki pani Mai, głównej koordynatorce, która pewnego dnia wpadła do nas na lekcji z informacją o zapisach. Z Otylią stwierdziłyśmy, że skoro pojawiła się taka szansa, to warto spróbować. Wiedziałyśmy, że będziemy miały możliwość rozmawiania w języku angielskim i sprawdzimy, jak wygląda praca w kinie.

Otylia Błaszkiewicz: Uznałyśmy, że nie zaszkodzi się zapisać. Jeśli podczas rozmowy kwalifikacyjnej odpadniemy, to nic się nie stanie. A jeśli zostaniemy przyjęte, to wiele zyskamy. Zobaczymy, jak wygląda festiwalowy tydzień od strony organizacyjnej, poznamy gości, widzów i innych wolontariuszy i chociaż przez krótki czas będziemy pracować w kinie.

Miłosz Zieliński: Mnie skłoniła przede wszystkim chęć zobaczenia tego, jak festiwal wygląda od środka. Kiedy w zeszłym roku przechodziłem obok Jordanek, widziałem banery, oświetlenia, tłumy ludzi przed wejściem i zawsze byłem ciekawy, jak to wszystko funkcjonuje. W tym roku nadarzyła się okazja, żeby być wolontariuszem i poznać ciekawych ludzi, porozmawiać po angielsku i przede wszystkim obejrzeć dobre filmy, więc skorzystałem z tej możliwości. Traktowałem to też jako dodatkowe doświadczenie, które w przyszłości może mi pomóc w budowaniu relacji z ludźmi. Chciałem się też sprawdzić w tego typu działaniach, w kontaktach i w szybkiej reakcji na różne sytuacje.

Jak udało się Wam pogodzić udział w festiwalu z zajęciami w szkole?

Otylia: Poranna zmiana zaczynała się o godzinie 10, więc byłyśmy na dwóch pierwszych lekcjach, a potem się zwalniałyśmy. Można było jednak ustawiać sobie zmiany w zależności od tego, czy mieliśmy jakiś sprawdzian czy ważną lekcję.

Miłosz: Ja właściwie normalnie chodziłem do szkoły, ewentualnie zwalniałem się z ostatniej lekcji, jeśli była taka potrzeba.

Otylia: Nauczyciele przychylnie do nas podchodzili. Jak był jakiś sprawdzian, to mówiliśmy z wyprzedzeniem, że nie będzie nas na lekcji i umawialiśmy się na inny termin. Często nas też chwalili za to, że angażujemy się w takie wydarzenia.

Pracowaliście przy obsłudze widzów i sal w kinie Cinema City. Na czym polegały Wasze zadania?

Kinga: Pracowaliśmy na dwie zmiany: poranną i wieczorną. Każdy wolontariusz był przypisany do jakiejś sali, obsługiwaliśmy też recepcję. Naszym zadaniem było wpuszczać osoby do sali, kontrolować bilety i rezerwacje oraz pilnować, żeby osoby nie wchodziły po wyznaczonym czasie. Obsługiwaliśmy również spotkania Q&A – przekazywaliśmy widzom mikrofony, nosiliśmy krzesła i wodę dla gości.

Otylia: Pilnowaliśmy też, żeby jurorzy mieli komfort w oglądaniu i ocenianiu filmów, to znaczy żeby nikt nie zajął wcześniej ich miejsc i żeby na sali była cisza. Sprawdzaliśmy, czy film jest dobrze wyświetlany, czy są odpowiednie napisy i czy na sali jest właściwa temperatura.

Czy mieliście okazję spotkać jakąś znaną osobę?

Miłosz: Ja spotkałem dość znanego reżysera z Hollywood, ale w Cinema City było mniej takich gości. Na Jordankach była większa szansa na spotkanie kogoś popularnego.

Kinga: Ja spotkałam aktorkę, która wystąpiła w filmie krótkometrażowym u-Rodziny. Bardzo podobała mi się rozmowa z nią podczas sesji Q&A po seansie. Zauważyłam tę panią, kiedy przyszła na inny film jako widz. Podeszłam do niej i chwilę porozmawiałyśmy. To było bardzo miłe spotkanie. Obie z Otylią spotkałyśmy też aktora Tomasza Ziętka. Bardzo, bardzo nas to ucieszyło!

Co ciekawego udało się Wam obejrzeć?

Miłosz: Mi bardzo spodobał się film Rona Howarda Trzynastu. Opowiadał o grupie chłopców, którzy wraz z trenerem zostali uwięzieni w głębokiej jaskini zalanej przez wodę. Uważam, że to był jeden z lepszych filmów, które oglądałem w życiu. Ciekawie została pokazana dramatyczna sytuacja bohaterów i zagrożenie, w jakim się znaleźli oni i ratownicy, którzy walczyli o ich życie.

Kinga: Na mnie duże wrażenie zrobił film Tár w reżyserii Todda Fielda. Jego bohaterką była dyrygentka Lydia doceniona wieloma nagrodami za swoją działalność artystyczną. Na początku myślałam, że jest to osoba autentyczna, ponieważ zmyliły mnie informacje przekazane we wstępie przed seansem. Dopiero po filmie dowiedziałam się, że Lydia jest postacią fikcyjną, ale sposób jej prezentacji i gra aktorki były bardzo przekonujące. W filmie było kilka wątków, które nie zostały wyjaśnione, jednak wydaje mi się, że taki był plan reżysera, aby widz sam doszedł do pewnych wniosków. Uważam, że film jest wart obejrzenia i na pewno zasłużył na Złotą Żabę i wygraną w głównym konkursie.

Otylia: Mnie poruszyła historia Elvisa Presleya, którą wyreżyserował Baz Luhrman i która zdobyła nagrodę publiczności oraz nagrodę dyrektora festiwalu. Bardzo się wczułam w ten film. Miał świetną ścieżkę dźwiękową i oryginalną estetykę. Na pewno obejrzę go ponownie.

Czy były sytuacje nietypowe, w których musieliście zareagować w jakiś szczególny sposób?

Kinga: Zdarzało się na przykład, że ktoś przychodził godzinę po rozpoczęciu seansu. Mówiliśmy wtedy, że niestety nie możemy otworzyć sali, bo to przeszkadzałoby publiczności i jurorom w odbiorze filmu. Czasem widz przyjmował takie wytłumaczenie, ale niektórzy bardziej lub mniej grzecznie domagali się wpuszczenia na salę. W trudniejszych sytuacjach pomagał nam koordynator, który spokojnie, ale stanowczo tłumaczył takiej spóźnionej osobie, że powinna ona przyjść punktualnie i ze względu na komfort oglądania nie ma możliwości wejścia w trakcie seansu.

Otylia: Jednego wieczoru przed projekcją filmu, na który ustawiła się długa kolejka, przestała działać aplikacja z rezerwacjami. Przez pewien czas nie mogliśmy nikogo wpuszczać i niektórzy widzowie zaczęli się już denerwować.

Miłosz: Raz w trakcie seansu na sali zasłabła jedna pani. Projekcja nie została przerwana, ale wolontariusze musieli wynieść poszkodowaną i wezwać karetkę.

Kinga: W jednej sali włączył się alarm przeciwpożarowy i wszyscy zostali ewakuowani na korytarz. Podchodzili do nas zdenerwowani i wystraszeni z pytaniem, co się stało. Okazało się, że była jakaś awaria i na szczęście alarm okazał się fałszywy.

Miłosz: Trudny był też wieczór, kiedy w mediach pojawiła się informacja o rakiecie, która uderzyła w terytorium Polski. Wychodząc z sali, ludzie sprawdzali swoje telefony, czytali niepokojące informacje i podchodzili do nas. Czuć było napiętą atmosferę, zdenerwowanie, nawet lekką panikę.

Kinga: Zdarzały się też zabawne sytuacje. Na przykład wtedy, kiedy do naszej recepcji z ogromnym napisem CAMERIMAGE podchodzili ludzie i prosili o bilety na filmy, które były w regularnym repertuarze kina Cinema City. Nie mogli oni zrozumieć, że u nas tych biletów nie kupią, bo my obsługujemy festiwal, a nie kino. Niektórzy chcieli nawet odbić u nas bilet parkingowy, bo przy kasach były kolejki. Również cierpliwie tłumaczyliśmy, że u nas tego się nie da zrobić, że trzeba iść do kasy i chwilę poczekać w kolejce. Zdarzyło się też, że uczestnik festiwalu przez przypadek wszedł do sali Cinema City. Pani pracująca w kinie była bardzo zdziwiona i nieco poirytowana, że taka sytuacja miała miejsce. Ale przecież my nie mieliśmy wpływu na to, że widz pomylił sale…

Jakich umiejętności wymagają takie sytuacje?

Otylia: Na pewno potrzebny jest spokój, opanowanie i umiejętność szybkiego reagowania w sytuacjach stresowych. Czasem musieliśmy uspokajać nie tyko innych, ale też i siebie.

Miłosz: Tak, musieliśmy sobie radzić z emocjami własnymi i niekiedy z poddenerwowaniem widzów. Tak jak w sytuacji, kiedy pojawiła się informacja o rakiecie – staraliśmy się opanować własne emocje, ale też łagodzić nastroje innych.

Kinga: W takich momentach trzeba umieć też kontrolować to, co i jak mówimy. Jeśli ktoś zaczyna podnosić na nas głos, to my nie możemy robić tak samo, bo rozmówca jeszcze bardziej się zdenerwuje. Staraliśmy się więc mówić ciszej, bo to miało pomagać w opanowaniu sytuacji i w dojściu do porozumienia.

Jak czuliście się podczas rozmów w języku angielskim?

Miłosz: Ja czułem się bardzo dobrze. Nie miałem żadnego problemu w komunikacji, wszystko rozumiałem i byłem w stanie pomóc każdemu, kto zwrócił się do mnie z jakimś pytaniem lub prośbą o pomoc.

Otylia: Pierwszy dzień był dość stresujący, bo to jednak duży przeskok, a raczej skok na głęboką wodę. Później jednak było już dobrze. Czasem tylko trudno było się domyślić, w jakim języku rozpocząć rozmowę, bo wśród gości były osoby z różnych stron świata. Staliśmy czasem przez chwilę, patrząc na siebie w milczeniu i czekając, aż ta druga osoba się odezwie, aby okazało się, w jakim języku mamy ze sobą rozmawiać.

Kinga: Ja dobrze się czułam i nie miałam większych problemów z mówieniem. Jak już się rozkręciłam, to nawet w sytuacji stresowej umiałam reagować i mówić po angielsku to, co chciałam przekazać.

Co wam dawało najwięcej radości w pracy wolontariusza?

Kinga: Ludzie! Zdecydowanie ludzie. W zależności od dnia pracowałam na porannej lub wieczornej zmianie, ale na tej drugiej bawiłam się najlepiej. Mogłam poznać nowe osoby. Bardzo się wszyscy polubiliśmy i zżyliśmy się ze sobą. Nadal mam kontakt z wolontariuszami, również tymi spoza „jedynki”.

Otylia: Codziennie spędzaliśmy ze sobą wiele godzin i bardzo się do siebie przywiązaliśmy. Pod koniec festiwalu trudno nam było sobie wyobrazić, że w następnym tygodniu wszystko się skończy, że trzeba będzie iść do szkoły i nie spotkamy się już w kinie.

Miłosz: Żal było kończyć ten festiwal i rozstawać się z ludźmi i z atmosferą.

Podczas Gali Zamknięcia zostaliście wyróżnieni przez dyrektora festiwalu, pana Marka Żydowicza, i stanęliście na scenie obok laureatów, organizatorów i innych wolontariuszy. Jak się wtedy czuliście?

Miłosz: Ja czułem się dziwnie, tym bardziej, że stanąłem dokładnie obok pana prezydenta Michała Zaleskiego, na środku sceny. Fotoreporterzy stali przed nami z aparatami, cała sala patrzyła w naszą stronę i klaskała, a my byliśmy tam w światłach reflektorów wśród gwiazd. To było fajne doświadczenie.

Otylia: To dla mnie był szok, bo wcześniej nie wiedziałam, ilu dokładnie organizatorów i wolontariuszy brało udział w festiwalu. Na co dzień spotykaliśmy się w określonej grupie, a dopiero na scenie okazało się, jak nas było dużo. I jak wiele osób potrzeba do tego, żeby zorganizować takie wielkie międzynarodowe wydarzenie.

Jak zachęcilibyście innych do udziału w wolontariacie na festiwalu Camerimage?

Kinga: To jest fantastyczna przygoda, podczas której można spotkać znanych i nieznanych ludzi, obejrzeć dobre filmy i poczuć niezwykłą atmosferę. Nawet jeśli ktoś nie czuje się pewnie w mówieniu po angielsku, to tutaj ma szansę poćwiczyć swój język.

Otylia: Goście i widzowie są nastawieni bardzo pozytywnie, są wobec nas otwarci, chcą rozmawiać. A poza tym ważne jest to, że nigdy nie jest się samemu. Jak na przykład czuję się gorzej albo jakoś niepewnie, to koleżanka albo kolega zawsze pomoże, podpowie czy przejmie sprawę. A ja w tym czasie mogę odpocząć lub zająć się czymś innym, w czym czuję się bardziej komfortowo.

Miłosz: Jako wolontariusze tworzyliśmy zespół. To była wspólna praca i wspólna odpowiedzialność. Wszystko działało naprawdę świetnie. A jak bym miał kogoś zachęcić do udziału w wolontariacie na Camerimage, to przede wszystkim powiedziałbym, żeby się nie bać. Można tu zdobywać i kształtować wiele umiejętności, bo na festiwalu doświadczamy nowych sytuacji społecznych, międzyludzkich, językowych, ale też kulturalnych i artystycznych. A wszystko na najwyższym, międzynarodowym poziomie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *